niedziela, 29 marca 2015

Rozdział 28.


- Severusie liczę na ciebie. Myślę, że dowiesz się coś o nich. Jak wiemy, Salvatore to panieńskie nazwisko matki, choć nie wiadomo czy i to prawda. Igor jest na usługach Czarnego Pana, więc na niego nie ma co liczyć.
- Czyżbyś uważał, że mogąc być Śmierciożerczyniami? - spytał, patrząc w niebieskie oczy mężczyzny.
- Tego nie wiem. Czy nie widziałeś ich na żadnym spotkaniu?
- Chyba nie, ale Voldemort coś szykuje. Nie znam jednak żadnych związanych z tym szczegółów.
- Spróbuj może podpytać Draco. To w końcu twój chrześniak.
- Dobrze Albusie - rzucił, a następnie wyszedł pośpiesznie z gabinetu.
Snape zastanowił się co miał zrobić. Nie mógł przecież wydać Lily i Draco. Po pierwsze byli jego podopiecznymi, po drugie rodziną, a trzecim, najbardziej przemawiającym faktem było to, że prócz ich rodziców, tylko on wiedział, że są prawą i lewą ręką Czarnego Pana. Gdyby Dumbledore się o tym dowiedział, w tak małym gronie wiadome byłoby od razu, kto jest szpiegiem. Nie mógł wydać ich jeszcze z jednego powodu. Gdy uczył Harry'ego oklumencji, dowiedział się czegoś, co go całkowicie w tym utwierdziło...

- Wiecie co? Zapuściliśmy naszą gazetkę - powiedziała Elena, przeglądając parę numerów, które już wydali od początku ich redaktorskiej kariery.
- To wy? - spytał Draco, po czym dodał - Można się faktycznie było tego spodziewać. Mam pytanie, skąd wiecie gdzie co się dzieje?
- Tajemnica, Panie Malfoy - odparła z uśmiechem starsza bliźniaczka.
- Niech się pani nie da prosić, Pani Malfoy.
- Tajemnica, to tajemnica - wtrącił się Gryfon.
- I tak się kiedyś dowiem - fuknął, pokazując wszystkim język, przez co po pokoju przeszła fala śmiechu.

Dziś jak i każdego poprzedniego dnia, młode małżeństwo musiało udać się do zamku Czarnego Pana. Po skończeniu Magii Bezróżdżkowej, postanowili przeszli do Animagi, która może być równie pomocną rzeczą w zaskoczeniu przeciwnika. W tym przypadku, ich nauczycielem był Lucjusz Malfoy, który zmieniał się w majestycznego konia, o siwej maści i białej grzywie.
- Nim przejdziemy do ćwiczeń, zajmijcie miejsce na poduszkach i medytując, znajdźcie w sobie zwierzę jakie posiadacie w środku. Poczujcie jego otoczenie, zachowanie, a następnie będziemy ćwiczyć, by w końcu stać się nim w pełni.
Stosując się do rad Pana Malfoy'a, zamknęli oczy i odcinając się od świata, zaczęli nasłuchiwać.
Lily czuła, że to zwierzę chodzące na czterech łapach. Było zwinne i sprytne. Cierpliwie czekało na swoją zwierzynę, którą pragnęło upolować. Dziewczyna czuła w nozdrzach zapach tropikalnego lasu, a także miękką ściółkę, która tłumiła odgłos jej kroków.
Przechodząc koło strumyka, nie mogła się powstrzymać i zerknęła w taflę wody. Była czarną pumą, o jeszcze bardziej intensywnych, fiołkowych oczach.
Wiedząc już jak dokładnie wygląda i jak się czuje, postanowiła się zmienić. Nie miała żadnej pewności czy jej wyjdzie, ale mimo to, chciała spróbować.

Voldemort siedział na kanapie, pijąc wino i obserwując swoich uczniów. Od godziny siedzieli z zamkniętymi oczami i nie poruszyli się nawet na chwilę. Było to dość normalne, gdyż u nich czas płynął inaczej. Medytacja potrafi wciągnąć i nagle nie wiadomo ile czasu minęło w rzeczywistości, a dla nich wydaje się jakby była to dosłownie chwila. Czarny Pan w szczególności obserwował Panią Malfoy. Nie wiedział czemu na tyle jej pozwalał i nie raz nie skończył jej marnego życia. To prawda, w pewnym sensie była podobna do niego: chciała udowodnić światu swoją potęgę, z zaciętością brnęła do wyznaczonego sobie celu, świetnie potrafiła skrywać uczucia, być zimna, bezwzględna i za razem opanowana. Mimo tego była piękna i zadziorna. Mężczyzna podziwiał ją za jeszcze jedną cechę, której on nie posiadał, a w pewnym sensie jej zazdrościł. Ta dziewczyna nie bała się śmierci. Balansowała na granicy z dumnie podniesionym czołem. Nie każdy tak potrafił i dlatego tak go fascynowała. Nie mógł również zapomnieć o tym, że on działał impulsywnie i mimo próby opanowania, dawał często ponosić się emocjom. Ślizgonka tutaj była jego przeciwieństwem. Zachowywała zimną logikę, potrafiła poznać i zjednać sobie wroga, którego później bez problemu potrafiła zniszczyć. Swoim usposobieniem oczarowywała i omamiała każdego. Udało się jej nawet zrobić tak z Czarnym Panem, który nigdy nie myślał się do tego przyznać.
"Pomyliłem się. To ja mogłem wziąć ją sobie i uczynić z niej Czarną Lady, a nie Panią Malfoy." pomyślał.
Chciał dziedzica, jednak zapomniał, że z jego krwi mógłby powstać jeszcze silniejszy potomek. Wtedy nie myślał o tym, że ktoś będzie godzien takiego zaszczytu, by być jego wybranką.
Przez to wszystko, czarnowłosa go pociągała jak i zaczął ją nienawidzić. Pamiętał jak odważnie zgodziła się zrobić wszystko dla siostry, nawet iść z nim do łóżka. Mógł wtedy wykorzystać okazję. Gdy dotykał dziewczyny podczas nauki bezróżdżkowej, jej skóra go paliła, pragnąc więcej dotyku. Czuł również jak i on na nią działał, co jeszcze bardziej go nakręcało i dlatego właśnie jej nienawidził. To niedopuszczalne, że posiadała w sobie coś takiego, co go pociągało. Chętnie by ją zabił za to, że sprawiła, że zaczął jej pragnąć. Jednocześnie nie wybaczyłby sobie, gdyby coś jej się stało. Zniszczył by każdego, kto zrobiłby jej krzywdę.
Igor jeszcze żył, bo to córka Belli w końcu go zabije w akcie zemsty. Wiedział to, czując jej nienawiść do dyrektora. To również dodawało jej uroku.
"Przeklęta dziewucha której..." warknął w myślach i nie dokończył, gdyż w sali rozległo się niedowierzające sapnięcie Lucjusza.
- Co... - zaczął i nagle swój wzrok skierował na czarnowłosą.
Zamiast niej, ujrzał piękną, czarną pumę, której oczy intensywnego koloru, patrzyły wprost na niego. Pierwszy raz, Tom Marvolo Riddle poczuł coś takiego. Wydawało mu się, że te fiołkowe oczy przeszyły go na wylot, poznając jego tajne sekrety, myśli i pożądanie. Nigdy nawet nie pomyślałby, że ktoś mógłby sprawić, że czułby się tak nagi.
"I właśnie dlatego cię nienawidzę" pomyślał, nie zwracając uwagi na radosnego blondyna, który cieszył się jak głupek z wyczynu swojej synowej.
Ta nagle zmieniła się w człowieka i uśmiechnęła się radośnie.
- Po waszych minach, widzę, że mi się udało - powiedziała.
- Tak. To niesamowite, że udało ci się za pierwszym razem. Jak to zrobiłaś - spytał Lucjusz z dumą.
- Czułam, że przemierzam las. Mijając strumyk, ciekawa zajrzałam w taflę wody i ujrzałam swoją animagiczną formę. Będąc zdeterminowaną, postanowiłam spróbować i jak widać, udało mi się.
- Niesamowite.
- Tak, tak, to może teraz coś innego? Imperio - rzucił od niechcenia Voldemort.
Nie zmieniało to jednak faktu, że był dumny ze swojej prawej ręki, choć znów nigdy by się nikomu do tego nie przyznał.
"Klękaj" pomyślał, napierając na jej umysł i siłę woli.
- Nie pod Imperiusem - powiedziała z dumnie podniesionym czołem, a następnie samowolnie upadła na kolana przed swoim Mistrzem.
- Wstań i nie zachowuj się jak byle Śmierciożerca - warknął. - Idź sobie coś poczytaj, albo usiądź, by mnie nie drażnić, bo marnie skończysz - wysyczał coraz bardziej rozdrażniony.
- Chcę Mistrzu, byś pokazał mi rytuał, który pozwoli uchronić się przed Avadą.
- Nie.
- Czemu?
- Bo tak powiedziałem.
- Proszę cię Mistrzu.
- Nie masz prawa mnie o nic prosić. Jesteś ordynarna, masz czelność mi się sprzeciwiać i zawsze chcesz postawić na swoim.
- Czy to źle. Za to ostatnie przecież mnie lubisz, Mistrzu - odparła, stojąc przed nim dumnie.
- Chcesz pocierpieć? Znam ciekawe klątwy, które w porównaniu z Cruciatusem, zwalą cię z nóg.
- Jeśli potem nauczysz mnie Mistrzu rytuału, to niech tak będzie.
- Jesteś taka...
- Uparta?
- Bezczelna, że kiedyś będziesz konać w bólu - dokończył, udając, że nie słyszał jak mu przerwała.
- Skoro taki mój los... Więc jak Mistrzu, nauczysz mnie?
- Lucjuszu, zostań z Draco. Gdyby się przemienił, udajcie się do Malfoy Manor. Jeśli nie, też się tam udajcie. Pod żadnym pozorem nie wolno nam przeszkadzać, bo będzie to niebezpieczne.
- Oczywiście panie, jak sobie życzysz
- A ty za mną - rzucił do dziewczyny, wychodząc z pomieszczenia.
Był zły na czarnowłosą i sam na siebie, że dał się przekonać. Ten rytuał polegał głównie na dotyku, którego tak pragnął i za razem nie ciał. Musiał walczyć sam ze sobą, jednak ostatecznie przegrał tą walkę. Naśmiewał się z przewidywalności ludzi światła, a sam ulegał pragnieniom. Przez ponad pięćdziesiąt lat, po kawałku zabijał w sobie uczucia, a tu nagle zjawia się ktoś, kto to wszystko niszczy.

Lily czuła się dziwnie idąc za Voldemortem, któremu coś chyba dziś odwalało. Warczał na nią na każdym kroku, pałając uczuciem nienawiści, ale pomieszanej z czymś przeciwnym, czego nie potrafiła określić. Nie mniej jednak musiała nauczyć się tego zaklęcia przed ostateczną bitwą, tego była pewna. Wzdrygnęła się w duchu, gdy czerwonooki z rozmachem otworzył drzwi, które z łoskotem uderzyły w kamienną ścianę. Widać było, że jest wściekły.
"Czyżbym ja doprowadziła go do takiego stanu naszą rozmową. Przecież nie raz sprzeczaliśmy się podczas lekcji i nigdy tak się nie zachowywał."
To było dziwne, jednak dziewczyna weszła do pomieszczenia i zamknęła za sobą drzwi.
Było to pomieszczenie całe wyłożone turkusowymi matami. Pod ścianą znajdowały się gabloty z mieczami, które zniknęły za sprawą jednego machnięcia ręki Voldemorta.
- To nie będzie prosty, przyjemny rytuał. By uzyskać ochronę, trzeba będzie zapłacić za nią własną krwią - zaczął Marvolo, chodząc po pomieszczeniu, by nie patrzeć na dziewczynę.
- Czy po tym jest jakaś liczba Avad którą można przeżyć, czy owy czar działa przez pewien okres czasu?
- To pierwsze. To mroczne rytuały, które łakną krwi w zamian za daną ochronę. Gdyby były one dożywotnie, demony nie miałyby dużo pożywienia. Dlatego patrząc na swoją korzyść, można przeżyć tylko trzy zaklęcia zabijające, gdy upuści się litr swojej krwi.
- Czyli gdybym ofiarowała trzy litry, miałabym ochronę przed dziewięcioma Kedavrami?
- Tak, lecz nie jest bezpiecznym tyle oddać. Najlepiej oddawać litr, góra dwa.
- Co ile można odprawiać tego typu rytuał? - spytała ciekawa, a czerwone oczy spotkały się z jej fiołkowymi.
- Najlepiej raz w życiu. Przy każdym kolejnym razie, stawka krwi rośnie, a demony kuszą, by odprawiać kolejne rytuały. Nie wspomniałem także, że każdy zostawia jakieś widoczne piętno.
- Nadal jestem gotowa go wykonać - odpowiedziała dumnie, pewna swego.
Voldemort podszedł do niej szybko, a następnie mocno zacisnął dłonie na jej ramionach.
- Powtarzam, to będzie bardzo bolesne. Nie będę mógł cię usłyszeć ani ci pomóc, gdy coś pójdzie nie tak, aż do zakończenia rytuału.
- Czyżbyś się Mistrzu o mnie martwił? - spytała z uśmiechem, a ten odepchnął ją od siebie ze wściekłym wyrazem twarzy.
- Jesteś bezczelna. Mi na nikim nie zależy i żadne życie nie jest dla mnie ważne. Przechodząc do rytuału, sam cię poprowadzi, wystarczy, że go zacznę. Jest on dość długi i męczący. By go utrzymać, potrzeba dużo magii, więc niebezpiecznym jest odprawiać go samemu. Pamiętaj, że to od ciebie zależy negocjowanie z demonami i zakończenie rytuału. Musisz mieć siłę wypowiedzieć : Krew oddana, ochrona przyjęta.
- Rozumiem. Możemy zaczynać.
- Podaj dłonie - polecił Czarny Pan, wyciągając również swoje w jej stronę. Bez zbędnego pytania, zrobiła to co kazał. Nim zdążyła mrugnąć, została przyciągnięta do mężczyzny tak, że ich splecione dłonie znajdowały się na wysokości szyi dziewczyny, by łokcie przylegały do siebie. Czuła ciepły oddech czarnoksiężnika, który delikatnie owiewał jej skórę. Serce momentalnie przyspieszyło, a ciało pokryła gęsia skórka.
- Zamknij oczy - polecił spokojnym, hipnotyzującym głosem, nie spuszczając z niej wzroku.
Czarnowłosa posłusznie wykonała polecenie, czując, że jest bezpieczna. Voldemort był blisko, bardzo blisko. Nie wiadomo czemu to właśnie było pocieszające. W tej chwili przestała czuć się skrępowana, zaczynając wsłuchiwać się w słowa, jakie zaczął nagle śpiewać. Niespodziewanie poczuła wybuch magii, która zaczęła między nimi płynąć, a do uszu dotarł jeszcze jeden głos, który dołączył się do śpiewu; jej głos. Sama nie wiedząc nawet co robi, przyłączyła się do czerwonookiego. Coś samo ją prowadziło, a ona bez oporu się temu poddała.
Słuchając dźwięków wypełniających salę, musiała przyznać, że ich głosy idealnie się ze sobą splatają, a do tego jej towarzysz potrafi doskonale śpiewać. Nikt nie uwierzyłby, że głos najgroźniejszego czarnoksiężnika tych czasów, jest tak melodyjny i czysty. W Durmstrangu uczono ją lekcji śpiewu, do odprawiania rytuałów, jednak dziewczyna zawsze kochała muzykę. Lubiła pośpiewać sobie sama dla siebie w zaciszu swojego miejsca, by nikt inny nie wiedział o jej pasji.
Nie wiedziała ile już tak śpiewają, ale postanowiła mocniej skupić się na rytuale, bo może to przez jej ignorancję nie wychodzi.
Po paru minutach poczuła nagle, że coś wyrywa ją Voldemortowi, który mimo to miał nadal zamknięte oczy. Pierwszy raz widziała go tak spokojnego i wyluzowanego. Wyglądał po prostu jakby spał w pozycji pionowej. Odrywając oczy od mężczyzny, zauważyła, że siedzi po turecku, a raczej lewituje w tej formie nad matami. Otaczała ją zamglona tarcza, która miała nie pozwolić nikomu wtrącić się do dyskusji demonów z osobą odprawiającą rytuał. Nie mniej jednak nadal mogła dostrzec przez nią Czarnego Pana, którego czerwone oczy były już otwarte. On wykonał swoją część, teraz jej kolej.
Zakreśliła w powietrzu okrąg i wypowiadając formułę zrobiła z niego portal dla demonów, z którymi będzie paktować.
- Witaj, kim jesteś i w jakim celu mnie przyzwałaś - syknął głos dochodzący z wewnątrz otworu.
- Jestem Lily'an Lestrange Malfoy. Mam dla was krew za ochronę, którą możecie mi dać.
- Krew... Tak dawno jej nie piłem. Ile litrów nam ofiarujesz?
- Jeden - odpowiedziała, a z mgły wyłonił się szklany pojemnik, z miarką, która miała odmierzać zapłatę.
Lily bez chwili zastanowienie przecięła nadgarstek z którego zaczęła obficie płynąć czerwona ciecz. Gdy odmierzyła ile trzeba, uleczyła ranę i podała zapłatę.
- Jaka pyszna. Za jeszcze jeden jej litr, ofiaruję Ci więcej ochrony niż tylko na trzy zaklęcia.
- Czy ktoś inny nas słyszy? - spytała ciekawa, zerkając w stronę Toma.
- Nie, więc jak?
- Mogę ofiarować jeszcze litr, jednak mam inny warunek. Zamiast mi, ochronę ofiarujesz trójce osób które ci wskażę. Dodatkowo ją podwoisz, a ja oddam ci litr krwi.
- Nie mogę iść na taki układ. Za nich powinienem dostać nie litr, a sześć! - syknął głos.
- W takim razie kończymy. Krew...
- Czekaj! Zgodzę się na to jeśli dostanę dwa litry...
- Nie ma mowy.
- To chociaż półtora. Muszę wyjść z twarzą przed innymi. I tak jestem ugodowy za taką ochronę. Na mniej się nie zgodzę mimo pragnienia.
- A więc niech będzie półtora - odparła, zaczynając odmierzać krew.
- Muszę mieć choć jedną ich krople, by wiedzieć komu dać ochronę - odezwał się głos.
- Nie ma sprawy - odpowiedziała, wyciągając trzy małe fiolki. Była przygotowana na ten rytuał i dlatego zaopatrzyła się w krew owych osób. Czytała bowiem o nim w jednych z ksiąg Voldemorta, jednak on nic nie mógł o tym wiedzieć.

Patrząc na czerwone krople, zaczęła czuć się coraz bardziej senna. Powieki nie wiadomo kiedy zrobiły się ciężkie, a ciało ociężałe. Widząc, że naczynie jest zapełnione ile być powinno z trudem wypowiedziała - Krew oddana, ochrona przyjęta. Następne co poczuła, to ból oraz, że tarcza znikła, a ona spada na materac. Nic więcej już nie zarejestrowała, bo po chwili ogarnęła ją ciemność.


sobota, 21 marca 2015

Rozdział 27.


- To jak wkurzymy Żelazną Dziewicę? Jakieś propozycje? - spytała sugestywnie Lily, chcąc wybrać najlepszy scenariusz, który zostanie wymyślony.
- Może tak - powiedziała rozpromieniona Elena i na ucho wyszeptała im swój pomysł.

- Jak wiecie, w tym roku będziecie zdawać decydujący i za razem ostatni egzamin w tej szkole. Muszę więc was dobrze do niego przygotować, by gdy przyjdą wyniki, nie musiała się za was wstydzić - wyrecytowała Minerva, nie zwracając uwagi na jedną z bliźniaczek, siedzącą, z blondwłosym Ślizgonem, która tłumaczyła mu coś zawzięcie na ucho.
- Nie wiemy jakie pytania się wam trafią, więc zaczniemy szybką powtórkę od początku waszej nauki. Oczywiście nadal mamy również tegoroczny materiał do zrealizowania. Nie zapominajcie, że... - kontynuowała, jednak jej dalszą wypowiedź przerwał nagle głośny śmiech.
- Salvatore, wstań - warknęła, tracąc powoli swoją cierpliwość, a ze swojego miejsca podniosła się Elena.
- Nie ty - zwróciła się do niej, śliniąc się na spokój.
- Nie słyszysz jak do ciebie mówię? Poza tym nie życzę sobie u uczniów jakichkolwiek pierścionków, które mogą przewodzić magię, wydostającą się z różdżki. Zdejmij to w tej chwili - powiedziała przez zaciśnięte zęby, stając przed starszą z bliźniaczek.
- Nie mogę Pani Profesor.
- A niby to dlaczego? - rzuciła głosem pełnym oburzenia.
- Bo się nie da. To twór magii, znak połączenia. Symbol trwale związany z właścicielem.
- Co ty opowiadasz? Nie drażnij się ze mną, a za gadanie podczas lekcji, Panna Salvatore dostaje szlaban.
- Elena ma już z Panią do końca roku szkolnego - odparła dziewczyna z uśmiechem.
- Nie mówiłam tego do twojej siostry, tylko do ciebie - warknęła, czując, że zaraz wybuchnie. Jej resztki samokontroli były dosłownie na wyczerpaniu.
- Tylko jedna Panna Salvatore jest w tej sali. Jeśli pani nie wierzy, niech po prostu zajrzy w dziennik - wyjaśniła, nie przestając się uśmiechać.
- Co ty dziecko opowiadasz? - zapytała, jednak wzrokiem przeszukała dokładnie listę. Ze zdziwieniem zobaczyła, że faktycznie po Elenie Salvatore jest Sonny Smith, a nie jej siostra.
- Panno Salvatore...
- Pani Malfoy - poprawiła ją uprzejmie.
- Co? - spytała zdziwiona. - Panie Malfoy, co ona opowiada? Czy nie uderzyła się w głowę po drodze do klasy? A może zjadła coś nieświeżego?
- Nie i to Pani Profesor widocznie niczego nie rozumie. Lily już nie jest Salvatore, tylko Malfoy. To moja żona - oznajmił z uśmiechem, pokazując jej na dowód swoją obrączkę.
- Świat się wali. Kolejnego pokolenia Malfoyów już nie przeżyje. Poprzedni zachowywali się tak jak wy. Nie... byli trochę lepsi od was. Aż boję się nawet pomyśleć, co będzie za następnej generacji. Dobra, idźcie już stąd wszyscy. Muszę się napić szklankę melisy, może dwie, ewentualnie siedem. Inaczej chyba zwariuje - rzuciła, a uczniowie z uśmiechem wysypali się na korytarz.
- Brawo, świetny żart - powiedział ktoś z zadowolonego tłumu, który wysypał się z klasy.
- Kto powiedział, że to żart? Naprawdę jesteśmy małżeństwem - powiedziała Lily z uśmiechem i razem z Eleną, Harrym, Blaisem i Smokiem, ruszyła pod następną klasę, w której miała odbyć się Historia Magii, zostawiając za sobą zdziwiony tłum.
- Mina naszej kochanej kocicy była bezcenna - zaśmiała się Malfoy.
- Wyszło lepiej niż mogłam się spodziewać.
- Na początku myślałem, że zaraz nie wytrzyma i że z wściekłości poleci jej ślina, albo wykruszą się jej zęby, którymi tak zgrzytała - dodał Harry do wypowiedzi Eleny.
Dopiero skończyli naśmiewać się z opiekunki Gryfonów, gdy otworzyły się drzwi do sali Historii Magii.
Zdziwili się, gdy zamiast starego ducha, zobaczyli wysokiego i za razem chudego mężczyznę, o krótkich, czarnych włosach i dość ciemnej karnacji. Jego brązowe oczy świdrowały uczniów wchodzących do klasy. Był ubrany całkiem po mugolsku w jasne jeansy, adidasy i zieloną bluzkę w białe paski, której rękawy miał podciągnięte do łokci.
- Witajcie, jestem Scott Allen i będę was uczył Historii Magii. Mój poprzednik w końcu uświadomił sobie, że jest duchem i zrezygnował z pracy. Jak mi wiadomo, ugania się obecnie po Hogwarcie za Szarą Damą, która wpadła mu w oko - powiedział rozbawiony, a Ślizgoni i Krukoni zaśmiali się cicho.
- Mam dwadzieścia jedn lat i niedawno ukończyłem Akademię Gryffindora, na której studiowałem właśnie historię. To wasz ostatni rok, więc nie będę zanudzał was wojnami goblinów, choć jest to dość ciekawe, gdy ma się nauczyciela, który umie o tym sprawnie opowiedzieć i zachęcić swoim głosem słuchaczy do uwagi. Ja zaś chciałbym poruszyć historię najbardziej groźnych czarownic i czarodziejów. Nim do tego przejdziemy, najpierw sprawdzę listę, by chociaż zapoznać się z waszymi nazwiskami oraz twarzami - powiedział.
Najpierw wyczytał krukonów, po czym przeszedł do domu węża.
- Crabe.
- Jestem.
- Goyle.
- Jestem.
- Malfoy.
- Obecny.
- Malfoy.
- Obecna.
- Rodzeństwo? - spytał ciekawy, widząc takie same nazwiska.
- Małżeństwo - odparli razem, a nauczyciel tylko się uśmiechnął, biorąc to za żart.
- Parkinson.
- Jestem.
- Salvatore.
- Obecna.
- Smith.
- Obecna.
- Zabini.
- Jestem.
- Świetne. To teraz kto wymieni mi jakiegoś złego czarodzieja? - spytał, rozglądając się po klasie.
- Tak, Panno Malfoy?
- Pani Malfoy -  poprawiła go. - Najbardziej znanym nam jest Voldemort.
- 5 punktów dla Slytherinu. Skoro już go wymieniłaś i nie boisz się wypowiadać jego imienia, to może powiesz nam o nim coś więcej?
- Tom Marvolo Riddle, znany potocznie jako Voldemort lub nazywany przez społeczeństwo jako Ten - Którego - Imienia - Nie - Wolno - Wymawiać, urodził się 31 Grudnia. Jego matka Meropa, wywodziła się z prostej lini od samego Salazara Slytherina. Uczęszczał on do Hogwartu, gdzie jako szesnastolatek, otworzył Komnatę Tajemnic. Po ukończeniu szkoły, jeździł po całym świecie, zgłębiając zapomniane tajniki magii, a także zbierając swoich popleczników. Po powrocie, nie chcąc nosić nazwy Marvolo po dziadku i Tom Riddle, po swoim ojcu, stworzył sobie własny przydomek, znany do tej pory wszystkim, a mianowicie Lord Voldemort.
Miał on na celu zniszczyć niemagicznych, których nienawidził z całego serca, a także przywrócić potęgę Ministerstwa, które bardzo podupadło w tym stuleciu. Ze swoim usposobieniem i pięknymi ideami, szybko zebrał sobie ogromną ilość wyznawców, i tak stał się zagrożeniem dla rządzących krajem. Słuch o nim zaginął, gdy wybrał się w Halloweenową noc do domu Potterów, których zawzięcie ścigał. Zabił on Lily i Jamesa Potterów, jednak zaklęcie uśmiercające, które posłał w małego Harry'ego, odbiło się i trafiło w niespodziewającego się tego, Czarnego Pana. Próbował on nie raz się odrodzić, jednak najczęściej plany udaremniała mu osoba, która pozbawiła go potęgi, czyli sam Harry Potter. Udało mu się jednak powrócić, gdy Gryfon był w czwartej klasie. Od tej pory świat czarodziejów znów przysłonił strach, gdyż czarnoksiężnik jest teraz jeszcze silniejszy, niż był wcześniej, a także ma więcej popleczników, którzy wybrali ciemną stronę, widząc jego rychłą wygraną w nadchodzącej wojnie, gdyż poznał on tajniki nieśmiertelności.
- Niesamowita wiedza. Gdzie Pani ją zdobyła?
- Chyba wiadomo czego uczy Durmstrang, a Voldemort sam wymyślił wiele zaklęć, zaliczonych do Czarnej Magii.
- Rozumiem. Myślę, że wszyscy się ze mną zgodzą, że dom węża zasłużył na 30 punktów, a także Pani Malfoy może czuć się zwolniona z pracy domowej, dotyczącej napisania paru wiadomości o Voldemorcie. Nie zrażajcie się, jeśli mało dowiecie się o jego młodzieńczych latach, albo nawet wcale. Nie wiadomo czemu, ale wszystko jest dokładnie ukryte. Na dziś będzie to już wszystko. Pani Malfoy, proszę na chwilę zostać.
- Tak? - spytała, gdy wszyscy opuścili klasę.
- Jak już mówiłem, to bardzo zatajona wiedza. Dlatego zadziwia mnie skąd pani wiedziała o dacie urodzenia, pełnym imieniu Toma, szczególnie po kim odziedziczył i jak nazywa się jego matka. Czy w poprzedniej szkole, aż takie mieliście rozszerzenie?
- Nie, sam Voldemort mi o tym powiedział - wyjawiła, obserwując minę nauczyciela, który otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.
- Żartuję przecież. Wyobraża Pan sobie jak miałabym iść do najgroźniejszego czarnoksiężnika na świecie i zrobić mu prosty wywiad dotyczący jego dzieciństwa, bo jestem ciekawa? Pewnie nie było by mnie już wtedy wśród żywych. Co do Pana pytania, to w poprzedniej szkole w bibliotece, szczególnie w Dziale Zakazanym, można znaleźć dużo ciekawych informacji.
- Rozumiem. Mogę spytać czemu interesuje się Pani tą postacią?
- Już pan spytał, jednak odpowiem. Lubię dużo wiedzieć. Voldemort to jedna z wielu osób, która zaciekawiła mnie w minimalnym stopniu. Wie pan, nudziło mi się. To już wszystko?
- Oczywiście i dziękuję za szczerość.
- Do widzenia - odparła, posyłając mu miły uśmiech, a następnie opuściła klasę.
- Skąd tyle wiedziałaś? - spytała od razu Elena, gdy Ślizgonka do nich dołączyła.
- Pamiętasz jak pod koniec pierwszego półrocza znalazłam bardzo ciekawą książkę w zbiorach naszego byłego dyrektora? - spytała, kryjąc swoje obrzydzenie do wspominanej osoby. Musiała wymyślić coś przecież na poczekaniu, bo nie powie, że naprawdę Voldemort im to opowiadał.
- Tak, jednak co to ma z tym wspólnego?
- Właśnie to, że ten tom był o Voldemorcie. Z kwestii tego, że przeczytałam wszystkie książki z biblioteki, więc z braku wyboru, przeczytałam i tą.
Fiołkowe oczy spojrzały na nią uważnie, jednak nie doszukując się kłamstwa, uwierzyła siostrze.
- Tak w ogóle co chciał od ciebie Pan Scott?
- Jego również ciekawiło skąd posiadam taką wiedzę, kochanie - odparła z uśmiechem.
Dalsze dwie lekcje minęły bez pytań nauczyciela o ich nazwisko, gdyż mieli je z Syriuszem. Za to Gryfoni byli bardzo ciekawi czy to prawda, czy jednak kłamstwo. Tak samo było na obiedzie, który był po Obronie.
Teraz już nie tylko Gryfoni i Krukoni z ostatniego roku plotkowali, ale robiła to cała szkoła, nie wyłączając Ślizgonów i nauczycieli.
- Kochanie, piękne wejście do Hogwartu. Uczniowie mają chociaż temat do rozmów - powiedziała z uśmiechem Lily, nie przejmując się gwarem i wielu parom ciekawskich oczu, które ich obserwowały.

- Moi drodzy uczniowie - powiedział Dumbledore, podnosząc się ze swojego miejsca, przez co wszyscy niechętnie ucichli, przenosząc swój wzrok na niebieskookiego staruszka. - Jak słyszę, każdy zastanawia się nad sprawą pewniej pary Ślizgonów. Mimo, że jeszcze do niedawna byli wrogami, na prawdę jak mi wiadomo, zostali małżeństwem. Lily, Draco, zostaje mi tylko życzyć wam wszystkiego dobrego oraz byście byli dla siebie oparciem przez całe życie - zakończył, a na sali zapanowała cisza, która zaraz znów została przerwana przez głośne rozmowy uczniów. 
Albus usiadł zaś na swoim miejscu, obserwując Malfoyów uważnie. Pomylił się co do sióstr Salvatore i musi to naprawić. Od początku nie były przeciętne, a teraz jeszcze ten ślub. Malfoyowie nie ustawili by małżeństwa z przeciętną rodziną czarodziejów. By utrzymać czystość krwi, ich synowa musiała mieć podobny status jak oni. Niebieskooki poczuł, że musi się dowiedzieć kim one są naprawdę, bo Harry może być w niebezpieczeństwie. Szczególnie, że ufa tym dziewczynom, co może go kiedyś zgubić.


sobota, 14 marca 2015

Rozdział 26.


Ostatnie dni zleciały im bardzo szybko i już bez żadnych problemów.
Lily nadal była osłabiona trochę walką, którą stoczyła całkiem niedawno, a uleczone miejsca dawały czasem o sobie znać. Pewnie to sprawka Voldemorta, który chciał, by zapamiętała tą lekcję. Co do Eleny, to wiedziała, że bawią się świetnie z Danielem, z czego bardzo się cieszyła. Ten nawet zaczął uczyć ją, jak jeździć samochodem, co nie obyło się bez małych stłuczek, które od razu zostały naprawione magią.
Pewnie zadajecie sobie pytanie czemu mogły czarować poza szkołą? Odpowiedź jest prosta, to Lestrange. Ich rodziców też nie mogli namierzyć mimo czynnej działalności jako Śmierciożercy oraz ucieczki z samego Azkabanu. Do tego Lily była najwyżej postawiona w hierarchii popleczników Czarnego Pana, a Voldemort zadbał o wszystko w Ministerstwie, które praktycznie całe, było pod jego kontrolą. Jedynie światłu nadal wydawało się, że mają tam jakąś władzę przez to, że Weasley był samym ministrem. To czarnoksiężnik jednak zadbał, by Artur został wybrany. Chciał dać swoim przeciwnikom nikłe poczucie kontroli, by nie doszukiwali się prawdziwych spisków. Tak przynajmniej wierzyli, że to oni trzymali Ministerstwo Magii w ryzach.
- Gotowa? - usłyszała głos Draco, który przywrócił ją do rzeczywistości. Miał rację, zachowała się głupio w stosunku do Czarnego Pana i naprawdę mogła zginąć. To było tak nieodpowiedzialne oraz ryzykowne, ale przecież ryzyko, to jej drugie imię.
- Tak, chodźmy - rzuciła, łapiąc za swoją walizkę, a następnie spoglądając ostatni raz na ich sypialnię, wyszła z pokoju. Musieli sprawiać wrażenie normalnych ludzi, więc nie mogli tak od razu zmniejszyć bagaży. To nie zmienia faktu, że uczynili ich pojemniejszymi i lżejszymi. I tak nie zabrali wszystkiego, bo nie miało to sensu. W końcu był to ich dom, do którego mieli zamiar nie raz wrócić.
- Pilnujcie wszystkiego, kartę do banku macie. Wypłacajcie robotnikom należyte wypłaty, opiekujcie się domem oraz winnicą. Gdyby coś się działo, informujcie nas - zakończył Draco, wszczepiając do ich umysłu, że wysyłanie do nich wiadomości sową, którą kupili, jest normalne.
- Myślę, że poradzimy sobie ze wszystkim. Kiedy możemy się was spodziewać? - zapytała Delfina.
- Szczerze? Nie wiemy. Może wpadniemy na chwilę w ciągu miesiąca, albo w przerwie świątecznej, bo chodzimy do szkoły z internatem - powiedziała Lily, po czym kontynuowała dalej. - Wybaczcie, ale musimy już jechać, jeśli nie chcemy się spóźnić na lot. Do zobaczenia - zakończyła, a następnie uściskała wszystkich i razem ze swoim mężem wsiadła do samochodu.
- Bezpiecznego lotu - krzyknęła Alicja, machając im z resztą rodziny na pożegnanie, co wywołało uśmiech małżeństwa.
Dotarcie na lotnisko, a następnie lot przez Ocean Atlantycki, minął im bardzo szybko, szczególnie, że w połowie go przespali. Do Wielkiej Brytanii dotarli  przed dwudziestą trzecią, a przez inną strefę czasową w Londynie była już prawie piątą nad ranem. Na lotnisku, tak jak było umówione, czekała już Elena z Danielem. Po pożegnaniu się pary, za pomocą łańcuszka starszej z bliźniaczek, trójka Ślizgonów przeniosła się od razu do sypialni małżeństwa. Elena z uśmiechem ruszyła do siebie. Po szybkim prysznicu, tak jak i jej siostra oraz szwagier, zagrzebała się pod kołdrę, pogrążając w bardzo przyjemnym śnie.

Pobudki są zawsze najgorsze, szczególnie po niecałkowicie przespanej nocy. By móc normalnie funkcjonować potrzebny, jest zimny prysznic i mocna, gorąca kawa, która postawi na nogi.
Tak też zaspana trójka, po wykonaniu porannej toalety i ubraniu się, zeszła na dół, by napić się zbawczego płynu.
- Dzień dobry - powiedzieli chórkiem, dosiadając się do Lucjusza i Narcyzy.
- Witajcie, jak minęły wakacje? - zapytała kobieta z uśmiechem.
- Były niesamowite mamo - odparł Draco, czekając na skrzata, który nalewał mu kawy.
- O której przylecieliście do Londynu? -
- O piątej rano - odpowiedział, a następnie łapiąc za białą filiżankę, w końcu napił się aromatycznej cieczy, której woń roznosiła się po całym pomieszczeniu.
- Rozumiem więc wasze niewyspanie, do tego jeszcze ta zmiana czasowa... - westchnęła kobieta, zabierając się za swój posiłek.
- A jak hacjenda? - spytała po jakimś czasie Narcyza.
- Cudowna. Zakochałam się w tamtym miejscu, słonecznej pogodzie oraz idealnie doprawionej kuchni. Dodatkowo kupiliśmy leżącą obok nas winnice, która pozwoli się nam usamodzielnić. Gdyby nie szkoła, chętnie bym nie wracała. Dziękuję wam za ten cudowny prezent.
- Tak, ja też chce podziękować. To niesamowite miejsce. Służba też jest bardzo miła, choć nie wie o magii - dodał arystokrata.
- To ludzie, a nie skrzaty? Cóż, widocznie agencja, której wszystko zleciliśmy, ponieważ musieliśmy się zająć weselem, jest nad wyraz niekompetentna. Jeśli chcecie, możemy to z nimi sprostować.
- Nie trzeba tato. To nawet lepiej, że to ludzie, ponieważ powierzyliśmy im opiekę nad domem oraz winnicą. Mają też wypłacać należyte pensje robotnikom, dlatego to i lepiej, że nie musieliśmy dodatkowo na własną rękę szukać zaufanych osób.
- Skoro tak mówicie, to nie będziemy nic zmieniać. Co do szkoły, kupiliśmy potrzebne na ten rok książki, jesteście spakowani, samochód także już na was czeka, a w środku znajdują się trzy zapakowane kufry - powiedział mężczyzna, patrząc na zegarek.
- Dziękujemy za śniadanie i możemy już jechać - powiedziała Lily, wstając od stołu.
- Do rychłego zobaczenia moi kochani - powiedziała Narcyza, ściskając wszystkich po kolei, a następnie uczynił to jej mąż, po czym trójka hogwartczyków ruszyła do czarnej limuzyny, która zawiozła ich prosto na peron. Całe szczęście nie było korków oraz mieli jeszcze trochę czasu.
Po przejściu przez barierkę, poszukali przedziału, gdzie siedział już Harry z Charlie oraz Syriusz. To właśnie razem z nimi spędzili drogę do szkoły, która oczywiście była bardzo wesoła.

- Witajcie moi drodzy uczniowie w tym rozpoczynającym się, nowym roku szkolnym - przemówił dyrektor, a na sali zapanowała już kompletna cisza. Wszyscy przestali rozmawiać, kierując swój wzrok na mężczyznę, który rozpoczął mowę powitalną. - Jak co roku nim zacznę, chce wam życzę najpierw smacznego, byście nie myśleli tylko o jedzeniu gdy będę mówił - zakończył, a uczniowie śmiejąc się głośno, zaczęli klaskać, po czym zabrali się z ochotą za jedzenie. Wszyscy byli tak głodni, że nie zauważyli, że to Lily, a nie Elena siedzi obok dziedzica Malfoyów.
W Wielkiej Sali zaroiło się jak w ulu, bo każdy opowiadał swoim przyjaciołom, których dawno nie widział, jak spędził tegoroczne wakacje.
- Jak tam ostatni miesiąc? - spytał ciekawy Zabini, patrząc sugestywnie na małżonków.
- Bardzo dobrze - odparł Draco, uśmiechając się szeroko na samo wspomnienie.
Lily widząc, że Pansy chce o coś spytać, zwróciła się do Smoka:
- Kochanie, podasz mi tą sałatkę?
- Jasne słońce - odpowiedział, sięgając po misę z zieleniną.
- Kochanie? Słońce? Co to ma być? - warknęła Parkinson, patrząc morderczym wzrokiem na starszą fiołkowooką.
Mimo, że miała obecnie kogoś, nigdy nie przeszła jej młodzieńcza miłość do stalowookiego.
- Jesteśmy razem - rzuciła Pani Malfoy, a dziewczyna zrobiła zaszokowaną minę, otwierając szeroko oczy.
- Co powiedziałaś? - wydusiła w końcu.
- Jesteśmy razem, nie dosłyszałaś? - powiedział blondyn, pokazując jej ukradkiem obrączkę, na co ta z piskiem wyleciała niczym strzała z pomieszczenia, zwracając na siebie tym samym uwagę wszystkich uczniów i nauczycieli.
- Co się stało Pannie Parkinson? - spytał zdziwiony dyrektor.
- Jakby to powiedzieć... Dostała okresu - odpowiedziała Elena, a wszyscy ryknęli śmiechem.
- Cóż, to faktycznie poważna sprawa - odparł Albus z uśmiechem, a salę ponownie wypełnił głośny śmiech zebranych.
- Skoro już się najedliście - zaczął ponownie siwobrody. - Chciałbym przypomnieć wszystkim i każdemu z osobna, że wstęp do Zakazanego Lasu jest kategorycznie zabroniony. Pan woźny także pamiętać o liście rzeczy zakazanych wywieszonej na drzwiach swojego gabinetu, a także w imieniu swoim oraz szanownego grona pedagogicznego, chciałbym wam życzyć dużo rozwagi i chęci do nauki na ten rok, jednak pamiętajcie, że wiedza to nie wszystko. W życiu liczą się również inne wartości, takie jak: miłość, przyjaźń i uczciwość. Pamiętajcie o tym, a teraz możecie udać się na spoczynek. Dobrej nocy - zakończył, a wszyscy udali się do swoich domów, rozważając w zakamarkach swoich umysłów, słowa Dumbledore'a, które dopiero co wypowiedział.
- O co mu chodziło? - spytał Blaise, zmierzając ze swoim przyjacielem, a także dwiema bliźniaczkami do Pokoju Wspólnego Slytherinu.
- Czytając między wierszami, że zbliżają się jeszcze bardziej mroczne czasy i byśmy mądrze wybrali, ceniąc sobie miłość, przyjaźń i uczciwość, czyli adekwatnie i bez owijania w bawełnę mamy stanąć po stronie dobra i nie wybierać władzy, potęgi i zemsty, czyli zła - wyjaśniła spokojnie Lily, idąc obok Draco, który trzymał ją za rękę.
- Czy to znaczy, że już niedługo będzie wojna? - zapytał chłopak ponownie.
- Kto wie. Za miesiąc, rok czy dwa i tak nas to czeka. To jedyny fakt, który jest pewny - odpowiedziała zagadkowo dziewczyna o oczach koloru fiołków.
- Przeraża mnie to - odezwała się do tej pory milcząca Elena.
- Co dokładnie? - spytała jej siostra, kierując na bliźniaczkę swój wzrok.
- To wszystko. Jeśli rozpęta się wojna, dużo osób straci życie, Harry będzie musiał stanąć do pojedynku z Voldemortem, a Hogwart w którym przebywamy, będzie pewnie głównym celem ataku, który może nadejść w każdej chwili, a my nawet się tego nie spodziewamy, licząc, że to wszystko nas nie dotknie. Przeczuwam jednak, że podczas tej ostatecznej walki nikt nie będzie mógł być neutralnym. Każdy zostanie wciągnięty, będąc zmuszonym do opowiedzenia się za jedną ze stron. W tym wypadku nie będzie istniała autonomia. Wybór ludzi oraz wynik rozgrywki, zaważy na życiu każdego. Dopiero wtedy okaże się kto wygrał, a kto przegrał swoje życie.
- Masz rację. To będzie ciężki czas oczekiwania - westchnął Zabini, po czym rozeszli się do swoich pokoi, by w końcu zakopać się w upragnionej pościeli i pogrążyć się wreszcie w błogim śnie.


sobota, 7 marca 2015

Rozdział 25.



Czemu coś, na co długo wyczekujemy, tak szybko przemija? Upragnione wakacje, na które wszyscy czekali od września, dobiegały ku końcowi.
- Nie chcę wracać. Dobrze mi tu z tobą - szepnęła Lily, wtulając się w nagi tors swojego męża.
- Ja też nie. Te wakacje były najbardziej magiczne w całym moim życiu. Od września znów wznowione zostaną nasze lekcje z Voldemortem, będziemy zdawać testy i zacznie się inne życie.
- U boku Czarnego Pana jako jego najwierniejsi?
- Nie, będziemy mieć rodzinę i postaramy się o normalne życie, tu, na hacjendzie.
- Marzę o tym. Chodź, musimy zejść na dół. Wszyscy wyjadą i znów zostaniemy sami.
- Nie na długo. Został nam ostatni weekend, a w środę rozpoczęcie roku.
- Wylecimy z Meksyku we wtorek przed wieczorem. Skrzaty nas spakują, rodzice kupią książki, więc tylko w Malfoy Manor spędzimy niecałą noc i zjemy śniadanie.
- Chociaż tyle, choć nie mogę narzekać. Z całą tą gromadą było zabawnie, a koncerty świetne. Poza tym nie mogę zostawiać cię sam na sam z Tylerem, bo wpadłaś mu w oko.
- A ja ciebie z Ester, bo nie wiadomo co ona zrobiłaby ze swoim panem Pięknym.
- Jesteś zazdrosna? - spytał z uśmiechem.
- Spadaj narcyzie, idę do Tylera - rzuciła, uchylając się od odpowiedzi i zmierzając w stronę drzwi.
- W samej piżamie?
- A co? nie spodoba mu się? - spytała, patrząc w lustro na błękitną, satynową sukienkę na ramiączkach z dużym dekoltem, obszytym koronką, która długością była przed kolano.
- Wprost przeciwnie - rzekł, a następnie pociągnął dziewczynę do tyłu na łóżko.
- Jesteś zazdrosna? - powtórzył, przygwożdżając ją swoim ciałem, jednak ta nic nie odpowiedziała.
- Zaraz będziesz mówić - rzucił z uśmieszkiem
- No chyba nie. Nie mam łaskotek - powiedziała pewna swego. Ten jednak nachylił się nad jej twarzą, a następnie pocałował w ucho. Widząc reakcję dziewczyny, która próbowała się odsunąć, zaczął ponownie swoją karę.
- Hahahaha! Przestań - wydyszała między spazmami śmiechu, gdyż było to jej czułe miejsce.
- Więc jak? Jesteś zazdrosna? - zapytał, jednak odpowiedziała mu cisza, dlatego znów powrócił do przerwanej czynności.
- Tak! - fuknęła w końcu i odetchnęła z ulgą, gdy stalowooki zaprzestał swoich tortur.
- Jesteś? - spytał zdziwiony.
- Przecież powiedziałam, że tak - westchnęła. - Nie chcę, byś kiedykolwiek mnie zostawił dla innej, która będzie miała to, czego mi brakuje.
- Co ty mówisz? Jesteś moim ideałem i nikt ci w niczym nie dorówna. W pewnym sensie twoja uroda i usposobienie przyciąga uwagę oraz wzrok innych, a słysząc ich myśli, mam czasami ochotę skopać im tyłki, po czym przyciągnąć cię do siebie, oznajmiając wszystkim, że jesteś moja, i tylko moja.
- Reszta dla mnie się nie liczy. To ciebie kocham i z tobą chcę być.
- I vice versa - odpowiedział, zatapiając się w jej ustach.
Po szybkim prysznicu, ubrani w pachnące i wyprasowane ciuchy, ruszyli na dół.
- Wybaczcie za spóźnienie - powiedziała Lily, siadając do stołu.
- Nic się nie stało, pewnie byliście bardzo zajęci - odezwał się Mike, podkreślając przedostatni wyraz, a reszta parsknęła cicho.
- No wiecie... - nie dokończył, gdyż bujając się delikatnie na krześle, nagle się wywrócił.
Teraz wszyscy zaśmiali się głośno, myśląc, że był to wypadek, a jedynie po twarzy Pani Malfoy, błąkał się szatański uśmieszek.
- Idź ty czarownico jedna - mruknął, wiedząc, że to jej sprawka.
- No wiesz co, jak możesz tak obrażać moją siostrę? - odezwała się Elena, rozumiejąc aluzję.
- Sam sobie zasłużyłeś swoimi słowami. Poza tym kto ci się kazał bujać? - dodał Richard.
- No dobra, wszyscy jesteście przeciwko mnie. Zapamiętam to sobie - fuknął, jednak po chwili znów dołączył się do rozmowy, całkowicie zapominając o wcześniejszym wydarzeniu.

Tym razem, również jak i w poprzednie wakacje, do pożegnań doszło na lotnisku.
Elena, te ostatnie dni miała spędzić z Danielem i razem z siostrą wrócić do domu, udając, że była z nią przez całe wakacje. Charlie, która przyzwyczaiła się do chłopaków z The Sparks nie chciała się z nimi rozstawać, a szczególnie z Mike'm, z którym od czasu przyjazdu, spędziła najwięcej czasu.
- Już niedługo się zobaczymy - zapewniła Lily, przytulając mocno każdego z osobna.
- No to pa - odparli chórkiem, a następnie niechętnie ruszyli do samolotu.
- Wracamy do domu? - spytał Draco, obejmując ją w pasie.
- Wiesz, napiłabym się cappuccino z czekoladą i zjadła do tego coś słodkiego.
- No to chodź - odparł, a następnie ruszyli do pierwszej, lepszej kawiarni.
Nie była ona dużym pomieszczeniem, a wrzosowe ściany, dodawały przytulności. Małe stoliki były nakryte białym obrusem, na którym stały niewielkie bukieciki kolorowych kwiatów. Para otworzyła kartę, po czym zaczęła przeglądać menu.
- Dzień dobry, czy chcą państwo coś zamówić? - spytała młoda dziewczyna, o czerwonych włosach, związanych w koński ogon, która trzymała długopis i mały notatnik.
- Poprosimy dwa cappuccino z czekoladą, do tego ciasto orzechowe i czekoladowe - powiedziała czarnowłosa.
- Proszę i życzę smacznego - powiedziała po chwili, przynosząc zamówienie.
- Ty zawsze wybierzesz lepsze - mruknął Draco, próbując ciasto fiołkowookiej.
- Nie prawda, twoje jest pyszne - odparła wyjadając słodkość z talerza swojego męża.
W ten oto sposób zjedli prawie całe swoje ciasta na wzajem.
- Wiesz co? Jesteśmy stuknięci - podsumowała, wychodząc z kawiarni.
- Co ta miłość robi z ludźmi...
- Nie wiem, ale to mi się podoba.
Po odesłaniu Alonsa, ich kierowcy, postanowili wykorzystać doszczętnie ostatnie dni wakacji. Dlatego wybrali się na mega duże zakupy, jeździli dorożką po mieście, jedli lody, ganiali się po parku i zwiedzali, trzymając się za dłonie.
W końcu do domu dotarli taksówką.
- To był cudowny dzień. Taki wolny i za razem romantyczny - szepnęła dziewczyna, o oczach koloru fiołków.
- To ty jesteś cudowna - odparł skradając jej pocałunek.
Gdy weszli do salonu, zatrzymali się nagle zdezorientowani, widząc osobę w towarzystwie reszty domowników, której się nie spodziewali.
- Witajcie, jak miesiąc miodowy?
- Mistrzu, jesteśmy zaskoczeni twoją wizytą, a miesiąc zleciał nam bardzo szybko - powiedziała Ślizgonka, ukrywając swój szok.
Służba siedziała sztywno, a ich twarze wyrażały jedno - strach
- Chciałem sprawdzić co u was, czy zbyt nie zaniedbaliście ćwiczeń oraz może spodziewacie się już jakiegoś nowego członka rodziny?
- Musimy najpierw skończyć szkołę, dopiero wtedy będziemy mieć potomka. Wybacz, że spytam, ale czemu oni tutaj siedzą?
- Siedzą tu Draco, ponieważ mi się nudziło. Przez czas waszej nieobecności sporo się dowiedziałem jak i o waszych gościach, którzy niedawno stąd pojechali. A teraz coś o sprawdzeniu. Crucio - rzucił błyskawicznie, a promień trafił blondyna, który mimo cierpienia nie krzyknął, choć w jego oczach odmalował się ból. Nie trwało to jednak długo, gdyż specjalną tarczą Lily oddzieliła męża od działania zaklęcia. Ester widząc to, krzyknęła.
Czerwone oczy spojrzały złe na szatynkę, a następnie ta zaczęła zwijać się z bólu na podłodze, wrzeszcząc  przeraźliwie.
I tym razem Lily wyczarowała tarczę, sprzeciwiając się tym samym swojemu panu.
W mgnieniu oka poderwał się on z kanapy, rzucając w nią czarno magicznymi zaklęciami.
- Nie reaguj - krzyknęła Lily, widząc nagłą determinację Draco. Nim się spostrzegł, objęła jego i służbę, która była blada jak ściana, tarczą z której nawet Ślizgon nie mógł się uwolnić. Mogli jedynie patrzeć na to, co dzieje się przed nimi.
Co do Tego - Którego - Imienia - Nie - Wolno - Wymawiać, był jeszcze bardziej zły, ponieważ dziewczyna sprytnie ochraniała się przed klątwami. Zaczął więc używać magii, przed którą nie znała tarcz. Próbowała na poczekaniu wymyślać, jak najszybciej najmocniejsze lub te tarcze, o których czytała, choć jeszcze ich nie praktykowała. Nawet całkiem dobrze jej to szło, co nie znaczy, że nie oberwała wieloma paskudnymi zaklęciami. Nie obchodziło jej to, że jej ciało przeszywa ból, ciuchy są zakrwawione, a w niektórych miejscach pocięte oraz nawet nadpalone, bo walczyła o pokazanie swojej siły oraz swoje zdrowie. Wiedziała, że rozwścieczyła Voldemorta i musi za to ponieść karę. Teraz rządziła nim wściekłość i gdyby nie zaczęła się bronić, mógłby ją nawet zabić. Ta walka miała na celu stopniowo przywracać mu trzeźwość umysłu. Salon nie był jednak dobrym polem pojedynku i czarnowłosa pod siłą zaklęcia i jej próbą obrony przed nim, cofnęła się gwałtownie do tyłu, przez co trafiła na pufę, która jakby będąc w zmowie z Czarnym Panem, wywróciła ją na ziemię.
Czerwonooki wykorzystując to, użył zaklęcia lewitacji, a następnie uderzył przeciwniczką w ścianę. Jęknęła po raz pierwszy w tym pojedynku, czując jak ciepła, kleista ciecz spływa jej po szyi. Nim białe plamy zniknęły jej sprzed oczu, poczuła jak uderza o podłogę. W ostatniej chwili na oślep wyczarowała tarczę, na którą trafił mężczyzna. Ten jednak bez problemu ją przełamał, a jedyna obrona rozbiła się jak szło, lądując z łoskotem na posadzce. Następne co poczuła Pani Malfoy, to zimna dłoń, która boleśnie zacisnęła się na jej szyi, odcinając ją od dopływu powietrza. Jak przez mgłę zaczęła słyszeć krzyk swojego ukochanego i słowa Voldemorta skierowane do niej, który nie przejmował się resztą, patrząc na nią czerwonymi oczami z chęcią mordu.
W głowie zaczęło jej szumieć, a płuca domagające się powietrza, przeszyły na wylot ostre igły. Czuła bicie swego serca, które za chwile miało stanąć. Nie mogąc tak skończyć, resztkami sił, wypuszczając ostatnie resztki powietrza, rzuciła jedno słowo: "żegnaj".
Dalej potoczyło się już wszystko bardzo szybko. Upadła, a jej płuca zalała fala powietrza, które zaczęła łapczywie wciągać, trzymając się za bolące gardło. Jej serce kołatało się w piersi jak szalone, a w głowie kręciło, jakby zeszła właśnie z karuzeli.
- Nic ci nie jest? Potrzebujesz lekarza? - spytał Draco, szybko do niej dobiegając. Na jego twarzy malował się strach jak i troskliwość.
- Spokojnie, zaraz wszystko będzie ze mną dobrze - rzuciła na uspokojenie, uśmiechając się lekko, choć mówienie sprawiało jej ból, jakby gardło zostało zdarte przez coś ostrego.
Mimo trwającego wirowania, wstała dumnie, a następnie spojrzała na czerwonookiego, który uważnie ją obserwował.
- Czemu mnie nie zabiłeś? Czyżby moje ostatnie słowo cię od tego odciągnęło, czy może coś innego?
- Nie drażnij mnie, stąpasz po bardzo cienkim lodzie.
- Jak i przez całe życie.
- Sprzeciwiłaś się mi i musiałaś ponieść karę.
- To moja służba, a własności pilnuje, bo to coś mojego.
- To wszystko nie zaszło by tak daleko, gdybyś przeprosiła. Jesteś jednak na to zbyt dumna.
- Tak jak i ty Mistrzu. Ponawiam moje pytanie.
- Dziedzic Malfoyów za szybko zostałby wdowcem.
- Nie obchodzi cię Draco - rzuciła, a ten podszedł do niej jeszcze bliżej, po czym złapał ją za łokieć i poprowadził w stronę kanapy, która jako jedyna była praktycznie cała.
- O tym, że kręci ci się w głowie i wszystko cię boli też wiem, choć jesteś zbyt dumna, by o tym powiedzieć - powiedział spokojnie, pomagając jej usiąść, z czego nie była zadowolona, a następnie zaczął uleczać jej rany. Gdy skończył, wstał bez słowa, a następnie skierował się w stronę wyjścia.
- Mistrzu - zawołała.
- Widzimy się 1 Września - rzucił, nie odwracając się. - I masz rację, nie zabiłem cię, bo jesteś do mnie podobna. Obym nigdy tego nie żałował - dodał, a następnie tak po prostu zniknął, zostawiając po sobie ciszę, którą w końcu przerwał blondyn:
- Jesteś stuknięta. Wiesz jak bardzo się o ciebie bałem? Przez tą cholerną tarczę nic nie mogłem zrobić. To cud, że nadal jesteś pośród nas, bo nikt nie przeżyłby takiego spotkania. Jeszcze go dalej prowokowałaś. Masz więcej szczęścia, niż rozumu - wyrzucił z siebie tą mieszankę złości, ulgi, goryczy i zarzutu.
- Musiałam po prostu coś sprawdzić - rzuciła.
- Co?
- Czy mnie zabije.
- Ty się słyszysz? - krzyknął oszołomiony tym wyznaniem.
- Tak, moje podobieństwo do niego jest jego słabym punktem. Myślisz, że zabił by mnie po tym, ile pracy włożył w naszą naukę? On chce mieć nas po swojej stronie w tej wojnie. Dał mi jasno do zrozumienia na początku, że jeśli go zdradzę, zabije Elene. Uważasz, że to był przejaw jego człowieczeństwa?
- Jestem nadal zbyt oszołomiony tym wszystkim. Twoje życie wisiało na włosku. Poza tym co mu powiedziałaś, że cię puścił?
- Czułam, że umieram, dlatego powiedziałam: żegnaj. Poza tym tak Delfino, jesteśmy czarodziejami. Nasz gość, to Lord Voldemort, najgroźniejszy czarnoksiężnik, który poznał tajniki nieśmiertelności. To mój i Draco mentor.
- Powiedziałam to na głos? - spytała drżącym głosem.
- Nie, twoje myśli są strasznie natarczywe dla nas, magów umysłu - odparła, a następnie magią zaczęła naprawiać zniszczone pomieszczenie oraz swoje ubranie.
- Czemu uczy was ktoś taki zły? To chyba sam diabeł, bo na człowieka nie wygląda.
- Ponieważ z pośród miliona jego popleczników, uczynił nas swoją prawą i lewą ręką. Nie możecie jednak tego wszystkiego wiedzieć, ani pamiętać. To dla waszego dobra, Oblivate - rzuciła, a następnie zmęczona udała się do sypialni.