sobota, 25 kwietnia 2015

Rozdział 33.


Po kolacji, mimo niezadowolenia Draco, Lily oznajmiła swojemu mężowi, że idą na szkolenie i koniec kropka. Czarnowłosa przed teleportowaniem się do twierdzy Czarnego Pana, udała się do łazienki, by nałożyć na siebie zaklęcia maskujące.
Gdy przejrzała się w szklanej tafli, aż otworzyła szerzej oczy, widząc jak okropnie wygląda. Wcześniej nie pozwolono jej na siebie spojrzeć, lecz teraz rodzina Malfoyów nie mogła jej powstrzymać. Widząc dwa duże oraz kolorowe siniaki malujące się na jej twarzy; jeden na czole, a drugi na prawym policzku, zrozumiała czemu jej rodzina tak się o nią martwiła, nie wierząc w jej dobre samopoczucie. Dodatkowo dolna warga była opuchnięta, a widoczne rozcięcie na którym powoli tworzył się strupek, całe szczęście nie krwawiło. Prawą rękę miała zaś owiniętą białym bandażem.
Nie chcąc już na siebie patrzeć w takim stanie, ani na inne siniaki, które miała na całym ciele, rzuciła silne czary maskujące. Następnie związała włosy w niedbałą kitkę, opuściła rękawy bluzki, by zakryć bandaż, po czym była zupełnie gotowa.
- Możemy iść - rzuciła, próbując się uśmiechnąć.
- Ty uparta kobieto, której nigdy nie potrafię odmówić - warknął blondyn, a następnie najdelikatniej jak tylko mógł, jakby fiołkowooka była z porcelany, przytulił ją do siebie, po czym pocałował ją w lewy policzek. Mimo, że miała ukryte rany, on jednak wiedział w którym miejscu się znajdują i nie chciał sprawić jej niepotrzebnego bólu.
- Kocham cię Draco. Proszę nie zrań mnie nigdy, bo tylko ty możesz to zrobić. Przeżyje każdą fizyczną ranę, ale nigdy nie wybaczyłabym ci, gdybyś mnie zdradził, bo z tym bólem nie poradziła bym sobie sama.
- Nigdy cię nie zdradzę, nie obawiaj się słońce. Ja też cię kocham i za każdym razem cholernie się o ciebie boję. Chciałbym zabrać się do naszego domu i już nigdy go nie opuszczać, by zacząć wieść proste, spokojne życie u twego boku.
- Kiedyś tak będzie, zobaczysz. A teraz chodźmy już skarbie, bo zaraz się spóźnimy - zakończyła, a następnie bez słowa przenieśli się do zamku ich Mistrza.
Pojawiając się w znajomym korytarzu, czarnowłosa oczami wyobraźni zobaczyła jak sześciu napastników kopie ją brutalnie, a wyniosła blondynka przygląda się temu wszystkiemu z jawną satysfakcją. Otrząsając się z zamyślenia, ruszyła dalej, nie oglądając się za siebie.
- Witajcie - powiedział czarnoksiężnik, gdy weszli do sali treningowej.
- Dobry wieczór Mistrzu - przywitali się uprzejmie, skłaniając przed nim głowę w geście szacunku. Czerwonooki siedział na kanapie, trzymając w dłoni szklankę z Whisky, a obok niego zajmowała miejsce Neferet, która otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia, gdy zobaczyła całą i zdrową czarnowłosą.
- Draco, umiesz walczyć na miecze? - zapytał Voldemort ciekawy.
- Nie, choć znam podstawy.
- Dziś więc twoja żona nauczy cię jak posługiwać się tą piękną bronią białą, a my popatrzymy. Igor bardzo ją chwalił - oznajmił mężczyzna, chcąc zobaczyć jak młodzi walczą przeciwko sobie. Następnie machnął ręką, a w pomieszczeniu pojawiły się różnego rodzaju miecze.
- Wybierzcie coś sobie - rzucił, wskazując ręką na broń.
- Ja już mam swój - rzuciła Lily, a następnie w jej dłoni pojawił się przywołany miecz. Po chwili blondyn także wybrał swoją broń.
- Świetnie, a teraz możecie zacząć - oznajmił ich Mistrz, a następnie machnął dłonią, a ich ostrza pokryła dziwna, błękitna osłona, która zaraz zrobiła się niewidzialna.
- Czy miecz dobrze leży ci w dłoni? Jego waga jest odpowiednią oraz czujesz z nim jakąś więź?
- Tak, jest idealny jak powinien.
- Świetnie. Znasz techniki zadawania ciosów?
- Tak.
- To wiele nam ułatwi, więc próbuj dosięgnąć mnie swoim mieczem, a ja będę starała się obronić.
- Czy... - urwał, patrząc sugestywnie na jej zabandażowaną, prawą dłoń, która była ukryta pod rękawem bluzki.
- Spokojnie, zaczynaj - poleciła miękko, a ciszę wypełnił odgłos zderzającego się metalu.
- Dobrze. Następnym razem włóż w to więcej siły oraz by cios był mniej przewidywalny. Obserwuj również technikę mojej obrony, szukaj w niej luk i atakuj. Nie daj mi wytchnąć, jakbym była twoim prawdziwym przeciwnikiem. Zasypuj mnie gradem ciosów, próbując robić jak najmniej ruchów. Oszczędzaj siły, by zachować je na później. Próbuj jednak zmęczyć mnie, bym nie miała siły się przed tobą bronić. Ćwicz cierpliwość, bądź gotowym na moją pomyłkę, by wykorzystać ją na swoją korzyść. Poczuj, jakby od tej walki zależało twoje życie. Nie działaj jednak impulsywnie, kierowany przez emocje. Staraj się zachować zimną logikę, a twój cel niech cię tylko motywuje, byś się nie poddał, nie zwątpił, lecz atakował - instruowała go głosem przypominającym niemal szept. Był on jednak idealnie słyszany, bowiem w pomieszczeniu panowała absolutna cisza. Wszyscy patrzyli na fiołkowooką niczym jak zahipnotyzowani, wsłuchując się w jej słowa, jakby od tego właśnie zależało ich życie.
- Obie dłonie na rękojeści, skup się na wrogu, powtarzamy, dobrze, bądź nieprzewidywalny i atakuj. Cały czas bądź jednak czujny, bo nie wiesz, kiedy to ja mogę zacząć uderzać w ciebie. Wtedy role mogą się odwrócić. Na to także musisz być przygotowany oraz być świadomym, że ja również wypatruje każdej luki, poznaje twoje mocne i słabe strony oraz czekam, byś popełnił błąd, bym mogła cię pokonać. Walka na miecze to balansowanie na granicy życia i śmierci. Wycisz się na wszystko inne, skup się tylko na swoim celu. Nic w tej chwili się nie liczy prócz tej chwili i przeciwnika stojącego na przeciwko ciebie. Świat zamarł, jesteście tylko wy. Nie rozpraszaj się, myśl o niczym innym, nie daj wyprowadzić się z równowagi, tylko atakuj - zakończyła, nie zdając sobie sprawy, że lawirują między zadawanymi ciosami oraz próbą obrony. Krążyli wokół siebie, przyciągani niczym przez magnez, stąpając cicho po matach. Z boku ich walka wyglądało niczym jakby taniec.. Taniec z samą Śmiercią.
- Stop! - przerwał im nagle Czarny Pan, otrząsając się z uroku walki.
Małżeństwo ze zdezorientowaniem rozejrzało się po pomieszczeniu, opuszczając swoje miecze.
- Coś się stało? - spytała czarnowłosa, czując jak prawa ręka pulsuje jej boleśnie od amortyzacji przyjmowanych i wymierzanych ciosów.
- Co ci się stało w rękę? Krwawisz - powiedział czerwonooki, wstając z kanapy.
- Ja... Draco musiał mnie drasnąć - skłamała.
- Robisz ze mnie durnia? Po pierwsze sam rzuciłem wymyślone przeze mnie zaklęcie, byście się nie poranili, a po drugie nie masz nawet rozciętej bluzki. Podwiń rękaw - rozkazał, podchodząc do dziewczyny.
- Nie - odpowiedziała hardo.
- Skoro nie chcesz po dobroci - warknął Ten - Którego - Imienia - Nie - Wolno - Wymawiać, a następnie złapał w bolesnym uścisku jej dłoń, podciągając do góry materiał, przez co oczom zebranych ukazał się przesiąknięty krwią bandaż, z którego leniwie spływała po dłoni szkarłatna krew, skapująca na podłogę.
- Co ci się stało? Czekaj, czemu czuje od ciebie zaklęcia maskujące? - warknął, a następnie wyciągnął różdżkę i szybko rzucił czar demaskujący.
- Slytherinie, co ci się stało? - szepnął otwierając szeroko oczy. Następnie dłonią delikatnie dotknął policzka dziewczyny w niemalże pieszczotliwy sposób.
- Ja po prostu spadłam ze schodów w Malfoy Manor. To uwłaczające, więc nie miałam się czym chwalić.
- I przy upadku trafiłaś na czyjeś pięści? Może kiedyś mogłaś mnie oszukać, lecz nie po odbytym rytuale. On cię uderzył? - warknął, patrząc na blondyna, a następnie wyszarpnął jej miecz, wymierzając w pierś chłopaka.
- Nie! Oczywiście, że nie.
- Więc co ci się stało? Kto śmiał podnieść na ciebie rękę?
- Nie mogę powiedzieć - odpowiedziała, a ciszę w pomieszczeniu przerwał nagle krzyk zaskoczenia Draco, bowiem czarnoksiężnik wbił mu kawałek klingi gdzieś pod obojczyk.
- Powiedz mi w tej chwili, bo inaczej przeszyje go na wylot - oznajmił czerwonooki.
- Szóstka zamaskowanych Śmierciożerców. Nie wiem kto to był, lecz wiem, że wszyscy nie żyją.
- Kto im kazał cię napaść? W tej chwili opuść tarcze oklumencyjne. Chce zobaczyć to zdarzenie - rozkazał, głosem nie znoszącym sprzeciwu.
- Skoro nie chce ci powiedzieć, to chyba jej sprawa, prawda? Poza tym czemu się nią tak przejmujesz? To ja jestem twoją kobietą, a nie ona!
- Zamknij się - syknął, tracąc powoli cierpliwość. - Spójrz mi w oczy i nie blokuj umysłu, bo inaczej ucierpi na tym Draco. Uwierz, nie mam dziś nastroju na gierki - rzucił szorstko, a następnie brutalnie wtargnął do jej umysłu. Przeszukując wspomnienia, trafił w końcu na to właściwe, o które mu chodziło. Z rosnącą w jego duszy furią, zobaczył jak Neferet wezwała Lily, następnie uderzyła ją parę razy w twarz, po czym szóstka zamaskowanych mężczyzn zaczęła katować dziewczynę. Nieprawdopodobne, ale jego prawa ręka nagle zaczęła się bronić, powalając większość swoich przeciwników. Co było również niesamowite, dziewczyna ani razu nawet nie jęknęła, cały czas jednak żartując sobie ze swoich oprawców. Gdy w pomysłowy sposób pokonała swoich przewyższających ją liczebnie przeciwników, zgrabnie uchyliła się przed Avadą, którą posłała w nią Lady Mort. Niestety przed drugim czarem już nie zdołała umknąć, nim zniknęła. Następnie zobaczył jeszcze Malfoy Manor i przerażone twarze Lucjusza i Narcyzy, po czym czarnowłosa straciła przytomność.
Miał już wyjść z jej wspomnień, gdy zobaczył scenę w szpitalu.
- Stanę po twojej stronie - szepnął ledwo słyszalnie, a następnie ze wściekłością odwrócił się ku Neferet i bezceremonialnie uderzył ją w twarz.
- Crucio - warknął, słuchając z rozkoszą jak dziewczyna zdziera sobie od wrzasku gardło. Torturowana upadła na podłogę, po której zaczęła się wić z bólu. Jej krzyk trwał wieczność i jedynie jej śmierć mogła go przerwać.
- Mistrzu, proszę, starczy. To boli - powiedziała fiołkowooka, trzymając się za prawą dłoń, na której jej połowa gwiazdy zaczęła nagle krwawić. Ze strachem zamknęła oczy, gdy odwrócił się gwałtownie, myśląc, że może ją uderzyć. Cios jednak nie nastał.
Gdy uchyliła powieki, zobaczyła, że czerwone oczy patrzyły na nią w jakiś specjalny, nieodgadniony sposób.
- Przepraszam, nie wiedziałem, że sprawiam ci ból. To pewnie przez połączenie po rytuale.
- Czemu jej bronisz? Ona nie jest tego warta! Za mną tak nie stanąłeś, gdy zrobiła mi tą bliznę! Och, jak żałuję, że jej nie zabiłam. Nienawidzę cię szmato! - wycharczała ciężko blondynka przez podrażnione gardło.
- Nie po to wkładałem tyle wysiłku w ich naukę, byś teraz mogła to wszystko zniweczyć, w jednej chwili. Jeszcze raz podnieś na nią różdżkę lub zleć to komuś, to cię zabije, rozumiesz? - syknął Voldemort zaciskając mocno pięści, próbując się opanować. Gdyby jego wzrok potrafił jednak uśmiercać, to blondynka dziś nie raz padła by już martwa.
Draco zaś patrzył na rozgrywające się wydarzenia, nie odzywając się ani słowem. Był zaszokowany tym, jak Czarny Pan zareagował na stan Lily. To była czysta furia i gdyby szóstka Śmierciożerców nie została zabita, umarliby podczas bardzo długich tortur, które zostałyby im specjalnie zaserwowane. Przejaw troski o jego żonę był jednak niepokojący. To prawda, ich Mistrz włożył sporo pracy i czasu w ich naukę, ale za jego zachowaniem i wybuchem wściekłości kryło się coś jeszcze, co nie podobało się stalowookiemu. W tym przypadku jednak cieszył się chociaż z faktu, że ukochana Riddle'a została ukarana za swój czyn. To był jeden plus tego, że Ten - Którego - Imienia - Nie - Wolno - Wymawiać dbał o jego żonę. Dziś pokazał swojej partnerce, że nie da skrzywdzić Lily, przez co zapewnił jej tym samym bezpieczeństwo. Neferet nie będzie już próbowała jej zabić, chyba że sama zechce umrzeć. Wtedy nie będzie miała przecież nic do stracenia.
Ślizgon patrząc na niebieskooką, miał ochotę sprawić, by jeszcze cierpiała. Gdy tylko ją zobaczył, chciał się zemścić za to, że przez nią jego żona została tak brutalnie pobita.
Z chorą satysfakcją patrzył więc na to, jak rzucała się po podłodze, krzycząc na całe gardło. Jej wrzask, który rozchodził się po całym pomieszczeniu, był muzyką dla uszu arystokraty. Dziewczyna była w tej chwili taka słaba, żałosna i bezbronna, a przede wszystkim liczyło się tylko, że cierpiała za to, co zrobiła jego ukochanej. Żałował, że czarnowłosa przerwała tą słodką torturę.
- Od dziś nie będziesz przychodzić ze mną na zajęcia oraz przy każdej nadarzającej się okazji, będziesz omijać Lily szerokim łukiem, rozumiesz? - spytał czerwonooki lodowatym głosem, pełnym jadu.
- Tak, pojęłam co powiedziałeś.
- Świetnie, bo inaczej pożałujesz, jeśli znów zrobisz coś podobnego - zakończył, odwracając się od swojej partnerki. - Wy zaś możecie iść już do domu. Lily, nakładaj jak najrzadziej zaklęcia maskujące, bo wtedy rady się nie goją. Staraj się za to jak najwięcej odpoczywać i nie przemęczaj się niepotrzebnie. Nim wyjdziecie, podaj mi swoją dłoń - polecił, a następnie swoją magią sprawił, że krew z rany oraz połówki gwiazdy przestała płynąć. Następnie odwinął przesiąknięty czerwoną posoką bandaż, a uczennica Hogwartu zauważyła, że rozcięcie zagoiło się, nie zostawiając po sobie nawet śladu, a przecież powinno.
- Dziękuję - rzekła z wdzięcznością, wiedząc jak wiele swojej magii zużył jej Mistrz, by ją uleczyć oraz by nie została blizna.
- Masz wydobrzeć, bo za długo nie będziesz wymigiwać się od ciężkiej pracy na zajęciach. Teraz możecie już wrócić do siebie.
- Żegnaj Mistrzu - powiedziało wspólnie małżeństwo.
- I jeszcze raz dziękuję - dodała pani Malfoy, po czym skłaniając głowę w geście szacunku, wyszła z pomieszczenia.


Rozdział 32.


- Całe szczęście udało się nam ją cudem uratować, nim połamane żebra przebiły obydwa płuca. Co prawda, krew zalała już jedno z nich, przez co dziwię się, że przeżyła. Chyba ktoś czuwa nad nią tam, na górze - usłyszała czyjś głos, nie wiedząc o co chodzi.
Z wysiłkiem otworzyła oczy, przed którymi od razu zatańczyły jej białe plamy.
- Kiedy ona się obudzi? - spytał z przejęciem inny głos. Był przepełniony troską i strachem. Poznała, że to barwa głosu Draco.
- Kto ma się obudzić? Bo jeśli chodzi o mnie, to już nie śpię - odezwała się z trudem, próbując podnieść się do pozycji siedzącej.
- Nie wstawaj, bo sprawisz sobie ból. Dopiero co wisiałaś pomiędzy życiem, a śmiercią - powiedział jej mąż, szybko do nie doskakując.
- Spokojnie, jeszcze żyje, więc nic mi nie będzie - odpowiedziała, mimo to siadając.
Jej płuca przeszyły igiełki bólu, jednak zniosła to dzielnie, nie okazując nikomu bólu.
- Jak się czujesz kochanie? Tak się wystraszyliśmy z Lucjuszem, gdy cała zakrwawiona i ledwo trzymająca się na nogach, pojawiłaś się w naszym salonie - odezwała się Narcyza, która razem ze swoim mężem i synem, czuwała nad nią.
- Wychodziłam z gorszych opresji, więc nie martwcie się o mnie. Kiedy dostanę wypis? Bo dziś musimy stawić się z Draco na zajęcia z... Na zajęciach - urwała, uświadamiając sobie, że Uzdrowiciel jest w pomieszczeniu.
- Co najmniej za dwa dni. Twoje ciało i magia musi się zregenerować. O mało nie umarłaś nam na stole, choć twoje serce rzeczywiście przestało na jakiś czas bić - poinformował ją siwowłosy mężczyzna, ubrany w biały fartuch.
- Ale nadal żyje i czuje się świetnie, więc niech pan przyniesie mój wypis, bo jeszcze dziś stąd wychodzę, nawet na własne żądanie.
- Lily...
- Już nic mi nie jest skarbie, naprawdę - spróbowała przekonać Ślizgona. Ten widząc, że jego żona nie da za wygraną, westchnął z irytacją.
- Proszę przynieś wypis. Zaopiekujemy się nią - odezwał się Lucjusz, a jego synowa posłała mu ciepły uśmiech.
- Noo... dobrze - zgodził się w końcu staruszek, po czym spoglądając jeszcze raz na czarnowłosą przez szkiełka swoich okularów, wyszedł z pomieszczenia.
- A teraz mów co się stało - zażądał z siłą w głosie Draco.
- Gdy Syriusz dał mi wolne, widząc, że jestem zmęczona, skorzystałam z danego mi czasu i usnęłam na jakiś czas. Obudziło mnie jednak wezwanie od Voldemorta, więc jeszcze mało rozbudzona, przeniosłam się do zamku. Od razu jednak pieszczotliwie zostałam przywitana mocnym uderzeniem w tył głowy, który zwalił mnie z nóg. W tym samym czasie ktoś zabrał mi różdżkę oraz związał dłonie, więc nie miałam się jak bronić. Przede mną stała dumnie Neferet, uśmiechając się z satysfakcją. Pogadałyśmy sobie jak stare, dobre znajome, nauczyłam ją wymierzać policzki, bo na początku kompletnie jej nie wychodziły, a gdy się wkurzyła, że się jej nie boję, ani jej próby sprawienia mi bólu nie wychodzą, zawołała paru Śmierciożerców, by się mną zajęli.
- Ilu ich było? - zapytał arystokrata.
- Tylko sześciu.
- Tylko? Na ciebie jedną? To cud, że przeżyłaś - powiedziała Narcyza głosem pełnym trwogi.
- Tak, słyszałam, że to cud. Oni w większości chyba nie mieli takiego szczęścia.
- Zabiłaś ich wszystkich? Jak ci się to udało? - zapytał zaszokowany Lucjusz.
- Gdy sześciu wspaniałych ruszyło wykonać rozkazy swojej pani, trochę mnie poturbowali, to prawda. Początkowo chciałam, by Lady Mort straciła czujność i nacieszyła się swoją wygraną. Gdy zostałam powalona na podłogę, a oni zaczęli mnie bić i kopać, przyszedł czas na nauczkę. Podcięłam za jednym zamachem czwórkę moich oprawców, po czym poderwałam się do pozycji pionowej. Korzystając z ich oszołomienia, kopnęłam piątego w klatkę piersiową, że aż stracił przytomność. Gdy ostatni rzucił się na mnie z nożem, przełożyłam dłonie zza pleców, przez co siła jego uderzenia przecięła moje więzy. W tym samym czasie jeden z powalonych wcześniej, rozciął mi zaklęciem rękę. Będąc jednak już wolna, zabiłam dwóch Avadą, a na kolejnych dwóch rzuciłam Imperiusa, by mnie bronili. Odbierając moją różdżkę, już miałam się teleportować, lecz Neferet spróbowała mnie zabić. Uchyliłam się przed Avadą, ale zaklęcie łamiące mi kości już mnie trafiło. Uśmiechając się jeszcze na pożegnanie, przeniosłam się do Malfoy Manor.
- Niesamowite. Jeszcze w takim stanie użyłaś świstoklika, co jest bardzo niebezpieczne.
- Nie miałam wyboru, jeśli jakoś chciałam przeżyć. Nie dałabym zobaczyć tej żmii jak padam przed nią martwa.
- Czemu jednak dałaś się pobić, a nie od razu zaczęłaś z nimi walczyć? - zapytał mąż fiołkowookiej.
- Chciałam, by wszyscy zaczęli używać wobec mnie siły. Byli tak pochłonięci okładaniem mnie pięściami, że nie przyszło im na myśl użyć czarów. Wtedy na pewno bym nie uciekła, nie mogąc się nawet bronić. W tym przypadku jednak mogłam zacząć z nimi walczyć wręcz i nim wpadli na pomysł, by zastosować magię, ja już miałam wolne dłonie, by móc się bronić.
- Widzę, że Czarny Pan dobrze wybrał cię na swoją prawą rękę. Masz głowę nie od parady - odezwał się z uznaniem Malfoy senior, głosem pełnym dumy i uznania.
- Skąd jednak wiesz, że ta cała szóstka nie żyje? - spytała  blondynka.
- Dwóch zabiłam sama, ci pod Imperiusem zlikwidowali trzeciego, a następnie jak im rozkazałam w myślach, gdy zakończą swoje zadanie, sami mieli się zabić. Ostatniego i za razem nieprzytomnego Śmierciożercę zabiła sama Neferet, gdy jej uciekłam.
- Skąd wiesz?
- To proste. Nie chciała zostawiać po sobie śladów oraz osób, które mógłby zdradzić ją przed samym Voldemortem. Teraz jest zaś pewna, że jej ukochany o niczym się nie dowie.
- A ty? - zapytała ponownie pani Malfoy.
- Jasne, że nic nie powiem. Nie jestem dzieckiem, które uskarża się na swój los. Lady Mort jest pewna, że nic nie powiem, bo jeśli się poskarżę, pokaże tym samym, że jestem słaba. Jest świadoma również, że i ja o tym wiem. Dlatego czuje się bezpieczna.
- Musisz powiedzieć o tym, co się stało, bo Czarna Pani może spróbować jeszcze raz.
- Zdaje sobie z tego sprawę mamo, ale to jest sprawa między nami. Zaczęłyśmy wojnę i nie mam zamiaru wciągać w nią osób trzecich. Poza tym gdybym chciała, to co mam powiedzieć? Wybacz Mistrzu, że się skarżę, ale Neferet próbowała mnie zabić? Oczywiście, że Voldemort stanie po stronie swojej ukochanej. To jest dla mnie pewne. Do tego nie mam żadnych dowodów w postaci naocznych świadków, na potwierdzenie moich słów. Dlatego ta żmija czuje się taka pewna.
- Lily, nie rozumiem jednak czemu ze sobą walczycie - odezwał się ojciec Draco.
- Cóż, od początku nie przypadłyśmy sobie do gustu. Jawne okazywanie sobie nienawiści zaczęło się wtedy, gdy podczas szkolenia zaczęła kleić się do Draco. Nie ważne, że podważała moją siłę i autorytet przed samym Mistrzem. To jeszcze mnie nie obchodziło. No ale od mojego męża, to niech trzyma łapy z daleka. Ćwicząc nowy czar, korzystając z nadarzającej mi się okazji, rzuciłam go w jej stronę, przez co rozcięłam jej policzek, po czym została blizna. Tak się właśnie zaczęło - wyjaśniła.
- Dobrze zrobiłaś! Niech wie, że pożałuje, jeśli choćby spróbuje spojrzeć pożądliwie na mojego syna - poparła ją ochoczo teściowa.
- Kobiety i ich zazdrość - mruknął Lucjusz z uśmiechem.
W tym samym czasie wszedł do pomieszczenia ponownie Uzdrowiciel, trzymając w dłoni białą teczkę oraz parę buteleczek z kolorowymi płynami.
- Proszę podpisać tutaj wypis oraz wypić te mikstury. Pierwszy eliksir jest przeciwbólowy, drugi wzmacniający żebra, a trzeci uzupełni twoją krew. Proszę, weź także maść, którą powinnaś wetrzeć na pozostałość po rozcięciu, które masz zabandażowane oraz na siniaki po pobiciu. Spróbuj się także jak najwięcej oszczędzać, a gdy poczujesz zawroty głowy, weź ten eliksir - wskazał na butelkę z czerwonym płynem. - Mam pytanie. Czy mamy zgłosić komuś twój stan? - zapytał uprzejmie.
- Dziękuję panu, ale nie trzeba - odpowiedziała z lekkim uśmiechem.
- Moim obowiązkiem jest zapytać. Skoro podpisałaś wypis, możesz udać się do domu, jednak uważaj na siebie oraz ostrożnie z żebrami, ponieważ na obecną chwilę są bardzo kruche i szybko możesz je ponownie złamać.
- Dziękuję za rady i uratowanie mi życia panie...
- McCall.
- Tak, jeszcze raz dziękuję, panie McCall.

Dwadzieścia minut później dziewczyna była już w Malfoy Manor. Przewróciła oczami, gdy Narcyza i Draco zaczęli skakać koło niej, pytając co chwila czy czegoś nie potrzebuje, albo czy ma może na coś ochotę.
- Dziękuję wam za troskę, ale na prawdę nic mi nie jest. Wybaczcie, że znów was nastraszyłam, ale jak mówiłam, wychodziłam z gorszych opresji. W Durmstrangu co chwilę lądowałam w szkolnym szpitalu od przedawkowania Cruciatusów, na które uodparniał mnie sam dyrektor, częstych pojedynków z różnymi uczniami, z których też wychodziłam ledwie żywą, albo od walki na miecze, gdzie nie raz byłam nieźle pocięta przez przeciwnika. A rany po mieczach są bardzo głębokie, szczególnie, jeśli ktoś włoży w pchnięcie dużo siły. Mój mistrz, który mnie uczył, był niepokonany, oczywiście do czasu, gdy ze mną nie przegrał w piątej klasie. Po tym pojedynku obydwoje dochodziliśmy do zdrowia przez bardzo długi czas, szczególnie że z mat zeszliśmy niczym krwawe miazgi. Ze szpitala zaś wyszliśmy dopiero po pięciu tygodniach, choć pielęgniarka chciała zatrzymać nas jeszcze przez cały tydzień. Dlatego jestem przyzwyczajona do takich sytuacji i odnoszonych ran. Co powiedzieliście w szkole na moje zniknięcie tak w ogóle?
- Mój ojciec jest w Radzie Nadzorczej Szkoły. Jedno jego słowo i Dumbledore nie ma nic do gadania. W szczególności do nas - odpowiedział z uśmiechem blondyn.
- A co powiedziałeś Elenie?
- Że moja matka miała do ciebie jakąś sprawę i, że nie wiem kiedy wrócimy. Na Historii Magii nauczyciel też nie miał zastrzeżeń, że cię nie ma, ponieważ powiedzieliśmy mu, że źle się czujesz. Nawet nie wstawił ci chyba nieobecności.
- No to dobrze. Świetnie się spisaliście. Która godzina?
- Dochodzi osiemnasta. Zaraz powinien wrócić Lu i wspólnie zjemy kolację.
- Już jestem - powiedział mężczyzna, wychodząc z kominka, po czym podszedł do żony i pocałował ją czule w policzek.
- Świetnie, więc chodźmy do jadalni. Lily czy...
- Tak, mogę iść, nic mi nie będzie, czuje się dobrze, miło, że się o mnie troszczycie, mamo.
- Chodź młoda damo - odezwał się z uśmiechem Malfoy senior, po czym biorąc ją pod ramię, ruszyli do jadalni.
- Musisz im wybaczyć, ale wszyscy się o ciebie martwiliśmy. W końcu jesteś członkiem naszej rodziny i to dla nas zrozumiałe. Daj im trochę odczuć, że są ci potrzebni, by mogli się wykazać, że mogą ci pomóc - szepnął jej cicho mężczyzna.
- Ale mi naprawdę nic poważnego nie jest i nie chce ich wykorzystywać. Głupio mi, że tak koło mnie skaczą.
- Doskonale cię rozumiem. Ja też po wielu akcjach musiałem to znosić, nawet jeśli tylko trochę oberwałem. Gdy próbowałem być samodzielny, moja żona zarzucała mi w końcu z płaczem, że nie doceniam jej starań, a ona pragnie mi tylko pomóc. Od tej pory pozwalam jej na wszystko, bo to ją uszczęśliwia.
- Rozumiem. Myślę, że od tej pory chyba przyda mi się jednak trochę pomocy - odpowiedziała ściszonym głosem, a jej towarzysz uśmiechnął się delikatnie.
- Proszę - powiedział Draco, odsuwając jej czym prędzej krzesło.
- Dziękuję kochanie, to było miłe z twojej strony.
- Nalać ci soku? - spytała blondynka, siadając na swoim miejscu, a skrzaty w tym czasie zaczęły wnosić pierwsze danie.
- Gdybyś mogła mamo. Faktycznie zachciało mi się pić. Dziękuję.
- Ile chcesz zupy skarbie?
- Dwie łyżki, żebym mogła zjeść i resztę dań.
- Proszę.
- Dziękuję, to miłe z waszej strony, że tak się o mnie troszczycie oraz pomagacie mi. Gdyby nie wy, to pewnie sama nie dałabym sobie rady. Dlatego cieszę się, że was mam - powiedziała, będąc im szczerze wdzięczna.
- Córeczko, zawsze postaramy się ci pomóc. W każdej sytuacji możesz na nas liczyć i nie wstydź się prosić o pomoc. Jesteś przecież naszą rodziną i bardzo cię kochamy.
- Też was kocham - zakończyła, po czym wszyscy zabrali się za obiad, co chwilę pomagając w czymś fiołkowookiej.