- Całe szczęście udało się nam ją
cudem uratować, nim połamane żebra przebiły obydwa płuca. Co prawda, krew
zalała już jedno z nich, przez co dziwię się, że przeżyła. Chyba ktoś czuwa nad
nią tam, na górze - usłyszała czyjś głos, nie wiedząc o co chodzi.
Z wysiłkiem otworzyła oczy, przed
którymi od razu zatańczyły jej białe plamy.
- Kiedy ona się obudzi? - spytał z
przejęciem inny głos. Był przepełniony troską i strachem. Poznała, że to barwa
głosu Draco.
- Kto ma się obudzić? Bo jeśli chodzi
o mnie, to już nie śpię - odezwała się z trudem, próbując podnieść się do
pozycji siedzącej.
- Nie wstawaj, bo sprawisz sobie
ból. Dopiero co wisiałaś pomiędzy życiem, a śmiercią - powiedział jej mąż,
szybko do nie doskakując.
- Spokojnie, jeszcze żyje, więc nic
mi nie będzie - odpowiedziała, mimo to siadając.
Jej płuca przeszyły igiełki bólu,
jednak zniosła to dzielnie, nie okazując nikomu bólu.
- Jak się czujesz kochanie? Tak się
wystraszyliśmy z Lucjuszem, gdy cała zakrwawiona i ledwo trzymająca się na
nogach, pojawiłaś się w naszym salonie - odezwała się Narcyza, która razem ze
swoim mężem i synem, czuwała nad nią.
- Wychodziłam z gorszych opresji,
więc nie martwcie się o mnie. Kiedy dostanę wypis? Bo dziś musimy stawić się z
Draco na zajęcia z... Na zajęciach - urwała, uświadamiając sobie, że
Uzdrowiciel jest w pomieszczeniu.
- Co najmniej za dwa dni. Twoje
ciało i magia musi się zregenerować. O mało nie umarłaś nam na stole, choć
twoje serce rzeczywiście przestało na jakiś czas bić - poinformował ją
siwowłosy mężczyzna, ubrany w biały fartuch.
- Ale nadal żyje i czuje się
świetnie, więc niech pan przyniesie mój wypis, bo jeszcze dziś stąd wychodzę,
nawet na własne żądanie.
- Lily...
- Już nic mi nie jest skarbie,
naprawdę - spróbowała przekonać Ślizgona. Ten widząc, że jego żona nie da za
wygraną, westchnął z irytacją.
- Proszę przynieś wypis.
Zaopiekujemy się nią - odezwał się Lucjusz, a jego synowa posłała mu ciepły
uśmiech.
- Noo... dobrze - zgodził się w
końcu staruszek, po czym spoglądając jeszcze raz na czarnowłosą przez szkiełka
swoich okularów, wyszedł z pomieszczenia.
- A teraz mów co się stało -
zażądał z siłą w głosie Draco.
- Gdy Syriusz dał mi wolne, widząc,
że jestem zmęczona, skorzystałam z danego mi czasu i usnęłam na jakiś czas.
Obudziło mnie jednak wezwanie od Voldemorta, więc jeszcze mało rozbudzona,
przeniosłam się do zamku. Od razu jednak pieszczotliwie zostałam przywitana
mocnym uderzeniem w tył głowy, który zwalił mnie z nóg. W tym samym czasie ktoś
zabrał mi różdżkę oraz związał dłonie, więc nie miałam się jak bronić. Przede
mną stała dumnie Neferet, uśmiechając się z satysfakcją. Pogadałyśmy sobie jak
stare, dobre znajome, nauczyłam ją wymierzać policzki, bo na początku
kompletnie jej nie wychodziły, a gdy się wkurzyła, że się jej nie boję, ani jej
próby sprawienia mi bólu nie wychodzą, zawołała paru Śmierciożerców, by się mną
zajęli.
- Ilu ich było? - zapytał
arystokrata.
- Tylko sześciu.
- Tylko? Na ciebie jedną? To cud,
że przeżyłaś - powiedziała Narcyza głosem pełnym trwogi.
- Tak, słyszałam, że to cud. Oni w
większości chyba nie mieli takiego szczęścia.
- Zabiłaś ich wszystkich? Jak ci
się to udało? - zapytał zaszokowany Lucjusz.
- Gdy sześciu wspaniałych ruszyło
wykonać rozkazy swojej pani, trochę mnie poturbowali, to prawda. Początkowo
chciałam, by Lady Mort straciła czujność i nacieszyła się swoją wygraną. Gdy
zostałam powalona na podłogę, a oni zaczęli mnie bić i kopać, przyszedł czas na
nauczkę. Podcięłam za jednym zamachem czwórkę moich oprawców, po czym
poderwałam się do pozycji pionowej. Korzystając z ich oszołomienia, kopnęłam
piątego w klatkę piersiową, że aż stracił przytomność. Gdy ostatni rzucił się
na mnie z nożem, przełożyłam dłonie zza pleców, przez co siła jego uderzenia
przecięła moje więzy. W tym samym czasie jeden z powalonych wcześniej, rozciął
mi zaklęciem rękę. Będąc jednak już wolna, zabiłam dwóch Avadą, a na kolejnych
dwóch rzuciłam Imperiusa, by mnie bronili. Odbierając moją różdżkę, już miałam
się teleportować, lecz Neferet spróbowała mnie zabić. Uchyliłam się przed
Avadą, ale zaklęcie łamiące mi kości już mnie trafiło. Uśmiechając się jeszcze
na pożegnanie, przeniosłam się do Malfoy Manor.
- Niesamowite. Jeszcze w takim
stanie użyłaś świstoklika, co jest bardzo niebezpieczne.
- Nie miałam wyboru, jeśli jakoś
chciałam przeżyć. Nie dałabym zobaczyć tej żmii jak padam przed nią martwa.
- Czemu jednak dałaś się pobić, a
nie od razu zaczęłaś z nimi walczyć? - zapytał mąż fiołkowookiej.
- Chciałam, by wszyscy zaczęli
używać wobec mnie siły. Byli tak pochłonięci okładaniem mnie pięściami, że nie
przyszło im na myśl użyć czarów. Wtedy na pewno bym nie uciekła, nie mogąc się
nawet bronić. W tym przypadku jednak mogłam zacząć z nimi walczyć wręcz i nim
wpadli na pomysł, by zastosować magię, ja już miałam wolne dłonie, by móc się
bronić.
- Widzę, że Czarny Pan dobrze
wybrał cię na swoją prawą rękę. Masz głowę nie od parady - odezwał się z
uznaniem Malfoy senior, głosem pełnym dumy i uznania.
- Skąd jednak wiesz, że ta cała
szóstka nie żyje? - spytała blondynka.
- Dwóch zabiłam sama, ci pod
Imperiusem zlikwidowali trzeciego, a następnie jak im rozkazałam w myślach, gdy
zakończą swoje zadanie, sami mieli się zabić. Ostatniego i za razem
nieprzytomnego Śmierciożercę zabiła sama Neferet, gdy jej uciekłam.
- Skąd wiesz?
- To proste. Nie chciała zostawiać
po sobie śladów oraz osób, które mógłby zdradzić ją przed samym Voldemortem.
Teraz jest zaś pewna, że jej ukochany o niczym się nie dowie.
- A ty? - zapytała ponownie pani
Malfoy.
- Jasne, że nic nie powiem. Nie
jestem dzieckiem, które uskarża się na swój los. Lady Mort jest pewna, że nic
nie powiem, bo jeśli się poskarżę, pokaże tym samym, że jestem słaba. Jest
świadoma również, że i ja o tym wiem. Dlatego czuje się bezpieczna.
- Musisz powiedzieć o tym, co się
stało, bo Czarna Pani może spróbować jeszcze raz.
- Zdaje sobie z tego sprawę mamo,
ale to jest sprawa między nami. Zaczęłyśmy wojnę i nie mam zamiaru wciągać w
nią osób trzecich. Poza tym gdybym chciała, to co mam powiedzieć? Wybacz
Mistrzu, że się skarżę, ale Neferet próbowała mnie zabić? Oczywiście, że
Voldemort stanie po stronie swojej ukochanej. To jest dla mnie pewne. Do tego
nie mam żadnych dowodów w postaci naocznych świadków, na potwierdzenie moich
słów. Dlatego ta żmija czuje się taka pewna.
- Lily, nie rozumiem jednak czemu
ze sobą walczycie - odezwał się ojciec Draco.
- Cóż, od początku nie przypadłyśmy
sobie do gustu. Jawne okazywanie sobie nienawiści zaczęło się wtedy, gdy
podczas szkolenia zaczęła kleić się do Draco. Nie ważne, że podważała moją siłę
i autorytet przed samym Mistrzem. To jeszcze mnie nie obchodziło. No ale od
mojego męża, to niech trzyma łapy z daleka. Ćwicząc nowy czar, korzystając z
nadarzającej mi się okazji, rzuciłam go w jej stronę, przez co rozcięłam jej
policzek, po czym została blizna. Tak się właśnie zaczęło - wyjaśniła.
- Dobrze zrobiłaś! Niech wie, że
pożałuje, jeśli choćby spróbuje spojrzeć pożądliwie na mojego syna - poparła ją
ochoczo teściowa.
- Kobiety i ich zazdrość - mruknął
Lucjusz z uśmiechem.
W tym samym czasie wszedł do
pomieszczenia ponownie Uzdrowiciel, trzymając w dłoni białą teczkę oraz parę
buteleczek z kolorowymi płynami.
- Proszę podpisać tutaj wypis oraz
wypić te mikstury. Pierwszy eliksir jest przeciwbólowy, drugi wzmacniający
żebra, a trzeci uzupełni twoją krew. Proszę, weź także maść, którą powinnaś
wetrzeć na pozostałość po rozcięciu, które masz zabandażowane oraz na siniaki
po pobiciu. Spróbuj się także jak najwięcej oszczędzać, a gdy poczujesz zawroty
głowy, weź ten eliksir - wskazał na butelkę z czerwonym płynem. - Mam pytanie.
Czy mamy zgłosić komuś twój stan? - zapytał uprzejmie.
- Dziękuję panu, ale nie trzeba -
odpowiedziała z lekkim uśmiechem.
- Moim obowiązkiem jest zapytać.
Skoro podpisałaś wypis, możesz udać się do domu, jednak uważaj na siebie oraz
ostrożnie z żebrami, ponieważ na obecną chwilę są bardzo kruche i szybko możesz
je ponownie złamać.
- Dziękuję za rady i uratowanie mi
życia panie...
- McCall.
- Tak, jeszcze raz dziękuję, panie
McCall.
Dwadzieścia minut później
dziewczyna była już w Malfoy Manor. Przewróciła oczami, gdy Narcyza i Draco
zaczęli skakać koło niej, pytając co chwila czy czegoś nie potrzebuje, albo czy
ma może na coś ochotę.
- Dziękuję wam za troskę, ale na
prawdę nic mi nie jest. Wybaczcie, że znów was nastraszyłam, ale jak mówiłam,
wychodziłam z gorszych opresji. W Durmstrangu co chwilę lądowałam w szkolnym
szpitalu od przedawkowania Cruciatusów, na które uodparniał mnie sam dyrektor,
częstych pojedynków z różnymi uczniami, z których też wychodziłam ledwie żywą,
albo od walki na miecze, gdzie nie raz byłam nieźle pocięta przez przeciwnika.
A rany po mieczach są bardzo głębokie, szczególnie, jeśli ktoś włoży w
pchnięcie dużo siły. Mój mistrz, który mnie uczył, był niepokonany, oczywiście
do czasu, gdy ze mną nie przegrał w piątej klasie. Po tym pojedynku obydwoje
dochodziliśmy do zdrowia przez bardzo długi czas, szczególnie że z mat
zeszliśmy niczym krwawe miazgi. Ze szpitala zaś wyszliśmy dopiero po pięciu
tygodniach, choć pielęgniarka chciała zatrzymać nas jeszcze przez cały tydzień.
Dlatego jestem przyzwyczajona do takich sytuacji i odnoszonych ran. Co
powiedzieliście w szkole na moje zniknięcie tak w ogóle?
- Mój ojciec jest w Radzie
Nadzorczej Szkoły. Jedno jego słowo i Dumbledore nie ma nic do gadania. W
szczególności do nas - odpowiedział z uśmiechem blondyn.
- A co powiedziałeś Elenie?
- Że moja matka miała do ciebie
jakąś sprawę i, że nie wiem kiedy wrócimy. Na Historii Magii nauczyciel też nie
miał zastrzeżeń, że cię nie ma, ponieważ powiedzieliśmy mu, że źle się czujesz.
Nawet nie wstawił ci chyba nieobecności.
- No to dobrze. Świetnie się
spisaliście. Która godzina?
- Dochodzi osiemnasta. Zaraz
powinien wrócić Lu i wspólnie zjemy kolację.
- Już jestem - powiedział
mężczyzna, wychodząc z kominka, po czym podszedł do żony i pocałował ją czule w
policzek.
- Świetnie, więc chodźmy do
jadalni. Lily czy...
- Tak, mogę iść, nic mi nie będzie,
czuje się dobrze, miło, że się o mnie troszczycie, mamo.
- Chodź młoda damo - odezwał się z
uśmiechem Malfoy senior, po czym biorąc ją pod ramię, ruszyli do jadalni.
- Musisz im wybaczyć, ale wszyscy
się o ciebie martwiliśmy. W końcu jesteś członkiem naszej rodziny i to dla nas
zrozumiałe. Daj im trochę odczuć, że są ci potrzebni, by mogli się wykazać, że
mogą ci pomóc - szepnął jej cicho mężczyzna.
- Ale mi naprawdę nic poważnego nie
jest i nie chce ich wykorzystywać. Głupio mi, że tak koło mnie skaczą.
- Doskonale cię rozumiem. Ja też po
wielu akcjach musiałem to znosić, nawet jeśli tylko trochę oberwałem. Gdy
próbowałem być samodzielny, moja żona zarzucała mi w końcu z płaczem, że nie
doceniam jej starań, a ona pragnie mi tylko pomóc. Od tej pory pozwalam jej na
wszystko, bo to ją uszczęśliwia.
- Rozumiem. Myślę, że od tej pory
chyba przyda mi się jednak trochę pomocy - odpowiedziała ściszonym głosem, a
jej towarzysz uśmiechnął się delikatnie.
- Proszę - powiedział Draco,
odsuwając jej czym prędzej krzesło.
- Dziękuję kochanie, to było miłe z
twojej strony.
- Nalać ci soku? - spytała
blondynka, siadając na swoim miejscu, a skrzaty w tym czasie zaczęły wnosić
pierwsze danie.
- Gdybyś mogła mamo. Faktycznie
zachciało mi się pić. Dziękuję.
- Ile chcesz zupy skarbie?
- Dwie łyżki, żebym mogła zjeść i
resztę dań.
- Proszę.
- Dziękuję, to miłe z waszej
strony, że tak się o mnie troszczycie oraz pomagacie mi. Gdyby nie wy, to
pewnie sama nie dałabym sobie rady. Dlatego cieszę się, że was mam -
powiedziała, będąc im szczerze wdzięczna.
- Córeczko, zawsze postaramy się ci
pomóc. W każdej sytuacji możesz na nas liczyć i nie wstydź się prosić o pomoc.
Jesteś przecież naszą rodziną i bardzo cię kochamy.
- Też was kocham - zakończyła, po
czym wszyscy zabrali się za obiad, co chwilę pomagając w czymś fiołkowookiej.
Witam,
OdpowiedzUsuńchociaż ciekawe, czy Voldemort nie dowie się o tej sprawie...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, ciekawe, czy Voldemort nie dowie się o tej całej sprawie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, no to ciekawe, czy Voldemort nie dowie się o tej całej sytuacji.... i jego ewentualna reakcja...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza