sobota, 25 kwietnia 2015

Rozdział 33.


Po kolacji, mimo niezadowolenia Draco, Lily oznajmiła swojemu mężowi, że idą na szkolenie i koniec kropka. Czarnowłosa przed teleportowaniem się do twierdzy Czarnego Pana, udała się do łazienki, by nałożyć na siebie zaklęcia maskujące.
Gdy przejrzała się w szklanej tafli, aż otworzyła szerzej oczy, widząc jak okropnie wygląda. Wcześniej nie pozwolono jej na siebie spojrzeć, lecz teraz rodzina Malfoyów nie mogła jej powstrzymać. Widząc dwa duże oraz kolorowe siniaki malujące się na jej twarzy; jeden na czole, a drugi na prawym policzku, zrozumiała czemu jej rodzina tak się o nią martwiła, nie wierząc w jej dobre samopoczucie. Dodatkowo dolna warga była opuchnięta, a widoczne rozcięcie na którym powoli tworzył się strupek, całe szczęście nie krwawiło. Prawą rękę miała zaś owiniętą białym bandażem.
Nie chcąc już na siebie patrzeć w takim stanie, ani na inne siniaki, które miała na całym ciele, rzuciła silne czary maskujące. Następnie związała włosy w niedbałą kitkę, opuściła rękawy bluzki, by zakryć bandaż, po czym była zupełnie gotowa.
- Możemy iść - rzuciła, próbując się uśmiechnąć.
- Ty uparta kobieto, której nigdy nie potrafię odmówić - warknął blondyn, a następnie najdelikatniej jak tylko mógł, jakby fiołkowooka była z porcelany, przytulił ją do siebie, po czym pocałował ją w lewy policzek. Mimo, że miała ukryte rany, on jednak wiedział w którym miejscu się znajdują i nie chciał sprawić jej niepotrzebnego bólu.
- Kocham cię Draco. Proszę nie zrań mnie nigdy, bo tylko ty możesz to zrobić. Przeżyje każdą fizyczną ranę, ale nigdy nie wybaczyłabym ci, gdybyś mnie zdradził, bo z tym bólem nie poradziła bym sobie sama.
- Nigdy cię nie zdradzę, nie obawiaj się słońce. Ja też cię kocham i za każdym razem cholernie się o ciebie boję. Chciałbym zabrać się do naszego domu i już nigdy go nie opuszczać, by zacząć wieść proste, spokojne życie u twego boku.
- Kiedyś tak będzie, zobaczysz. A teraz chodźmy już skarbie, bo zaraz się spóźnimy - zakończyła, a następnie bez słowa przenieśli się do zamku ich Mistrza.
Pojawiając się w znajomym korytarzu, czarnowłosa oczami wyobraźni zobaczyła jak sześciu napastników kopie ją brutalnie, a wyniosła blondynka przygląda się temu wszystkiemu z jawną satysfakcją. Otrząsając się z zamyślenia, ruszyła dalej, nie oglądając się za siebie.
- Witajcie - powiedział czarnoksiężnik, gdy weszli do sali treningowej.
- Dobry wieczór Mistrzu - przywitali się uprzejmie, skłaniając przed nim głowę w geście szacunku. Czerwonooki siedział na kanapie, trzymając w dłoni szklankę z Whisky, a obok niego zajmowała miejsce Neferet, która otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia, gdy zobaczyła całą i zdrową czarnowłosą.
- Draco, umiesz walczyć na miecze? - zapytał Voldemort ciekawy.
- Nie, choć znam podstawy.
- Dziś więc twoja żona nauczy cię jak posługiwać się tą piękną bronią białą, a my popatrzymy. Igor bardzo ją chwalił - oznajmił mężczyzna, chcąc zobaczyć jak młodzi walczą przeciwko sobie. Następnie machnął ręką, a w pomieszczeniu pojawiły się różnego rodzaju miecze.
- Wybierzcie coś sobie - rzucił, wskazując ręką na broń.
- Ja już mam swój - rzuciła Lily, a następnie w jej dłoni pojawił się przywołany miecz. Po chwili blondyn także wybrał swoją broń.
- Świetnie, a teraz możecie zacząć - oznajmił ich Mistrz, a następnie machnął dłonią, a ich ostrza pokryła dziwna, błękitna osłona, która zaraz zrobiła się niewidzialna.
- Czy miecz dobrze leży ci w dłoni? Jego waga jest odpowiednią oraz czujesz z nim jakąś więź?
- Tak, jest idealny jak powinien.
- Świetnie. Znasz techniki zadawania ciosów?
- Tak.
- To wiele nam ułatwi, więc próbuj dosięgnąć mnie swoim mieczem, a ja będę starała się obronić.
- Czy... - urwał, patrząc sugestywnie na jej zabandażowaną, prawą dłoń, która była ukryta pod rękawem bluzki.
- Spokojnie, zaczynaj - poleciła miękko, a ciszę wypełnił odgłos zderzającego się metalu.
- Dobrze. Następnym razem włóż w to więcej siły oraz by cios był mniej przewidywalny. Obserwuj również technikę mojej obrony, szukaj w niej luk i atakuj. Nie daj mi wytchnąć, jakbym była twoim prawdziwym przeciwnikiem. Zasypuj mnie gradem ciosów, próbując robić jak najmniej ruchów. Oszczędzaj siły, by zachować je na później. Próbuj jednak zmęczyć mnie, bym nie miała siły się przed tobą bronić. Ćwicz cierpliwość, bądź gotowym na moją pomyłkę, by wykorzystać ją na swoją korzyść. Poczuj, jakby od tej walki zależało twoje życie. Nie działaj jednak impulsywnie, kierowany przez emocje. Staraj się zachować zimną logikę, a twój cel niech cię tylko motywuje, byś się nie poddał, nie zwątpił, lecz atakował - instruowała go głosem przypominającym niemal szept. Był on jednak idealnie słyszany, bowiem w pomieszczeniu panowała absolutna cisza. Wszyscy patrzyli na fiołkowooką niczym jak zahipnotyzowani, wsłuchując się w jej słowa, jakby od tego właśnie zależało ich życie.
- Obie dłonie na rękojeści, skup się na wrogu, powtarzamy, dobrze, bądź nieprzewidywalny i atakuj. Cały czas bądź jednak czujny, bo nie wiesz, kiedy to ja mogę zacząć uderzać w ciebie. Wtedy role mogą się odwrócić. Na to także musisz być przygotowany oraz być świadomym, że ja również wypatruje każdej luki, poznaje twoje mocne i słabe strony oraz czekam, byś popełnił błąd, bym mogła cię pokonać. Walka na miecze to balansowanie na granicy życia i śmierci. Wycisz się na wszystko inne, skup się tylko na swoim celu. Nic w tej chwili się nie liczy prócz tej chwili i przeciwnika stojącego na przeciwko ciebie. Świat zamarł, jesteście tylko wy. Nie rozpraszaj się, myśl o niczym innym, nie daj wyprowadzić się z równowagi, tylko atakuj - zakończyła, nie zdając sobie sprawy, że lawirują między zadawanymi ciosami oraz próbą obrony. Krążyli wokół siebie, przyciągani niczym przez magnez, stąpając cicho po matach. Z boku ich walka wyglądało niczym jakby taniec.. Taniec z samą Śmiercią.
- Stop! - przerwał im nagle Czarny Pan, otrząsając się z uroku walki.
Małżeństwo ze zdezorientowaniem rozejrzało się po pomieszczeniu, opuszczając swoje miecze.
- Coś się stało? - spytała czarnowłosa, czując jak prawa ręka pulsuje jej boleśnie od amortyzacji przyjmowanych i wymierzanych ciosów.
- Co ci się stało w rękę? Krwawisz - powiedział czerwonooki, wstając z kanapy.
- Ja... Draco musiał mnie drasnąć - skłamała.
- Robisz ze mnie durnia? Po pierwsze sam rzuciłem wymyślone przeze mnie zaklęcie, byście się nie poranili, a po drugie nie masz nawet rozciętej bluzki. Podwiń rękaw - rozkazał, podchodząc do dziewczyny.
- Nie - odpowiedziała hardo.
- Skoro nie chcesz po dobroci - warknął Ten - Którego - Imienia - Nie - Wolno - Wymawiać, a następnie złapał w bolesnym uścisku jej dłoń, podciągając do góry materiał, przez co oczom zebranych ukazał się przesiąknięty krwią bandaż, z którego leniwie spływała po dłoni szkarłatna krew, skapująca na podłogę.
- Co ci się stało? Czekaj, czemu czuje od ciebie zaklęcia maskujące? - warknął, a następnie wyciągnął różdżkę i szybko rzucił czar demaskujący.
- Slytherinie, co ci się stało? - szepnął otwierając szeroko oczy. Następnie dłonią delikatnie dotknął policzka dziewczyny w niemalże pieszczotliwy sposób.
- Ja po prostu spadłam ze schodów w Malfoy Manor. To uwłaczające, więc nie miałam się czym chwalić.
- I przy upadku trafiłaś na czyjeś pięści? Może kiedyś mogłaś mnie oszukać, lecz nie po odbytym rytuale. On cię uderzył? - warknął, patrząc na blondyna, a następnie wyszarpnął jej miecz, wymierzając w pierś chłopaka.
- Nie! Oczywiście, że nie.
- Więc co ci się stało? Kto śmiał podnieść na ciebie rękę?
- Nie mogę powiedzieć - odpowiedziała, a ciszę w pomieszczeniu przerwał nagle krzyk zaskoczenia Draco, bowiem czarnoksiężnik wbił mu kawałek klingi gdzieś pod obojczyk.
- Powiedz mi w tej chwili, bo inaczej przeszyje go na wylot - oznajmił czerwonooki.
- Szóstka zamaskowanych Śmierciożerców. Nie wiem kto to był, lecz wiem, że wszyscy nie żyją.
- Kto im kazał cię napaść? W tej chwili opuść tarcze oklumencyjne. Chce zobaczyć to zdarzenie - rozkazał, głosem nie znoszącym sprzeciwu.
- Skoro nie chce ci powiedzieć, to chyba jej sprawa, prawda? Poza tym czemu się nią tak przejmujesz? To ja jestem twoją kobietą, a nie ona!
- Zamknij się - syknął, tracąc powoli cierpliwość. - Spójrz mi w oczy i nie blokuj umysłu, bo inaczej ucierpi na tym Draco. Uwierz, nie mam dziś nastroju na gierki - rzucił szorstko, a następnie brutalnie wtargnął do jej umysłu. Przeszukując wspomnienia, trafił w końcu na to właściwe, o które mu chodziło. Z rosnącą w jego duszy furią, zobaczył jak Neferet wezwała Lily, następnie uderzyła ją parę razy w twarz, po czym szóstka zamaskowanych mężczyzn zaczęła katować dziewczynę. Nieprawdopodobne, ale jego prawa ręka nagle zaczęła się bronić, powalając większość swoich przeciwników. Co było również niesamowite, dziewczyna ani razu nawet nie jęknęła, cały czas jednak żartując sobie ze swoich oprawców. Gdy w pomysłowy sposób pokonała swoich przewyższających ją liczebnie przeciwników, zgrabnie uchyliła się przed Avadą, którą posłała w nią Lady Mort. Niestety przed drugim czarem już nie zdołała umknąć, nim zniknęła. Następnie zobaczył jeszcze Malfoy Manor i przerażone twarze Lucjusza i Narcyzy, po czym czarnowłosa straciła przytomność.
Miał już wyjść z jej wspomnień, gdy zobaczył scenę w szpitalu.
- Stanę po twojej stronie - szepnął ledwo słyszalnie, a następnie ze wściekłością odwrócił się ku Neferet i bezceremonialnie uderzył ją w twarz.
- Crucio - warknął, słuchając z rozkoszą jak dziewczyna zdziera sobie od wrzasku gardło. Torturowana upadła na podłogę, po której zaczęła się wić z bólu. Jej krzyk trwał wieczność i jedynie jej śmierć mogła go przerwać.
- Mistrzu, proszę, starczy. To boli - powiedziała fiołkowooka, trzymając się za prawą dłoń, na której jej połowa gwiazdy zaczęła nagle krwawić. Ze strachem zamknęła oczy, gdy odwrócił się gwałtownie, myśląc, że może ją uderzyć. Cios jednak nie nastał.
Gdy uchyliła powieki, zobaczyła, że czerwone oczy patrzyły na nią w jakiś specjalny, nieodgadniony sposób.
- Przepraszam, nie wiedziałem, że sprawiam ci ból. To pewnie przez połączenie po rytuale.
- Czemu jej bronisz? Ona nie jest tego warta! Za mną tak nie stanąłeś, gdy zrobiła mi tą bliznę! Och, jak żałuję, że jej nie zabiłam. Nienawidzę cię szmato! - wycharczała ciężko blondynka przez podrażnione gardło.
- Nie po to wkładałem tyle wysiłku w ich naukę, byś teraz mogła to wszystko zniweczyć, w jednej chwili. Jeszcze raz podnieś na nią różdżkę lub zleć to komuś, to cię zabije, rozumiesz? - syknął Voldemort zaciskając mocno pięści, próbując się opanować. Gdyby jego wzrok potrafił jednak uśmiercać, to blondynka dziś nie raz padła by już martwa.
Draco zaś patrzył na rozgrywające się wydarzenia, nie odzywając się ani słowem. Był zaszokowany tym, jak Czarny Pan zareagował na stan Lily. To była czysta furia i gdyby szóstka Śmierciożerców nie została zabita, umarliby podczas bardzo długich tortur, które zostałyby im specjalnie zaserwowane. Przejaw troski o jego żonę był jednak niepokojący. To prawda, ich Mistrz włożył sporo pracy i czasu w ich naukę, ale za jego zachowaniem i wybuchem wściekłości kryło się coś jeszcze, co nie podobało się stalowookiemu. W tym przypadku jednak cieszył się chociaż z faktu, że ukochana Riddle'a została ukarana za swój czyn. To był jeden plus tego, że Ten - Którego - Imienia - Nie - Wolno - Wymawiać dbał o jego żonę. Dziś pokazał swojej partnerce, że nie da skrzywdzić Lily, przez co zapewnił jej tym samym bezpieczeństwo. Neferet nie będzie już próbowała jej zabić, chyba że sama zechce umrzeć. Wtedy nie będzie miała przecież nic do stracenia.
Ślizgon patrząc na niebieskooką, miał ochotę sprawić, by jeszcze cierpiała. Gdy tylko ją zobaczył, chciał się zemścić za to, że przez nią jego żona została tak brutalnie pobita.
Z chorą satysfakcją patrzył więc na to, jak rzucała się po podłodze, krzycząc na całe gardło. Jej wrzask, który rozchodził się po całym pomieszczeniu, był muzyką dla uszu arystokraty. Dziewczyna była w tej chwili taka słaba, żałosna i bezbronna, a przede wszystkim liczyło się tylko, że cierpiała za to, co zrobiła jego ukochanej. Żałował, że czarnowłosa przerwała tą słodką torturę.
- Od dziś nie będziesz przychodzić ze mną na zajęcia oraz przy każdej nadarzającej się okazji, będziesz omijać Lily szerokim łukiem, rozumiesz? - spytał czerwonooki lodowatym głosem, pełnym jadu.
- Tak, pojęłam co powiedziałeś.
- Świetnie, bo inaczej pożałujesz, jeśli znów zrobisz coś podobnego - zakończył, odwracając się od swojej partnerki. - Wy zaś możecie iść już do domu. Lily, nakładaj jak najrzadziej zaklęcia maskujące, bo wtedy rady się nie goją. Staraj się za to jak najwięcej odpoczywać i nie przemęczaj się niepotrzebnie. Nim wyjdziecie, podaj mi swoją dłoń - polecił, a następnie swoją magią sprawił, że krew z rany oraz połówki gwiazdy przestała płynąć. Następnie odwinął przesiąknięty czerwoną posoką bandaż, a uczennica Hogwartu zauważyła, że rozcięcie zagoiło się, nie zostawiając po sobie nawet śladu, a przecież powinno.
- Dziękuję - rzekła z wdzięcznością, wiedząc jak wiele swojej magii zużył jej Mistrz, by ją uleczyć oraz by nie została blizna.
- Masz wydobrzeć, bo za długo nie będziesz wymigiwać się od ciężkiej pracy na zajęciach. Teraz możecie już wrócić do siebie.
- Żegnaj Mistrzu - powiedziało wspólnie małżeństwo.
- I jeszcze raz dziękuję - dodała pani Malfoy, po czym skłaniając głowę w geście szacunku, wyszła z pomieszczenia.


Rozdział 32.


- Całe szczęście udało się nam ją cudem uratować, nim połamane żebra przebiły obydwa płuca. Co prawda, krew zalała już jedno z nich, przez co dziwię się, że przeżyła. Chyba ktoś czuwa nad nią tam, na górze - usłyszała czyjś głos, nie wiedząc o co chodzi.
Z wysiłkiem otworzyła oczy, przed którymi od razu zatańczyły jej białe plamy.
- Kiedy ona się obudzi? - spytał z przejęciem inny głos. Był przepełniony troską i strachem. Poznała, że to barwa głosu Draco.
- Kto ma się obudzić? Bo jeśli chodzi o mnie, to już nie śpię - odezwała się z trudem, próbując podnieść się do pozycji siedzącej.
- Nie wstawaj, bo sprawisz sobie ból. Dopiero co wisiałaś pomiędzy życiem, a śmiercią - powiedział jej mąż, szybko do nie doskakując.
- Spokojnie, jeszcze żyje, więc nic mi nie będzie - odpowiedziała, mimo to siadając.
Jej płuca przeszyły igiełki bólu, jednak zniosła to dzielnie, nie okazując nikomu bólu.
- Jak się czujesz kochanie? Tak się wystraszyliśmy z Lucjuszem, gdy cała zakrwawiona i ledwo trzymająca się na nogach, pojawiłaś się w naszym salonie - odezwała się Narcyza, która razem ze swoim mężem i synem, czuwała nad nią.
- Wychodziłam z gorszych opresji, więc nie martwcie się o mnie. Kiedy dostanę wypis? Bo dziś musimy stawić się z Draco na zajęcia z... Na zajęciach - urwała, uświadamiając sobie, że Uzdrowiciel jest w pomieszczeniu.
- Co najmniej za dwa dni. Twoje ciało i magia musi się zregenerować. O mało nie umarłaś nam na stole, choć twoje serce rzeczywiście przestało na jakiś czas bić - poinformował ją siwowłosy mężczyzna, ubrany w biały fartuch.
- Ale nadal żyje i czuje się świetnie, więc niech pan przyniesie mój wypis, bo jeszcze dziś stąd wychodzę, nawet na własne żądanie.
- Lily...
- Już nic mi nie jest skarbie, naprawdę - spróbowała przekonać Ślizgona. Ten widząc, że jego żona nie da za wygraną, westchnął z irytacją.
- Proszę przynieś wypis. Zaopiekujemy się nią - odezwał się Lucjusz, a jego synowa posłała mu ciepły uśmiech.
- Noo... dobrze - zgodził się w końcu staruszek, po czym spoglądając jeszcze raz na czarnowłosą przez szkiełka swoich okularów, wyszedł z pomieszczenia.
- A teraz mów co się stało - zażądał z siłą w głosie Draco.
- Gdy Syriusz dał mi wolne, widząc, że jestem zmęczona, skorzystałam z danego mi czasu i usnęłam na jakiś czas. Obudziło mnie jednak wezwanie od Voldemorta, więc jeszcze mało rozbudzona, przeniosłam się do zamku. Od razu jednak pieszczotliwie zostałam przywitana mocnym uderzeniem w tył głowy, który zwalił mnie z nóg. W tym samym czasie ktoś zabrał mi różdżkę oraz związał dłonie, więc nie miałam się jak bronić. Przede mną stała dumnie Neferet, uśmiechając się z satysfakcją. Pogadałyśmy sobie jak stare, dobre znajome, nauczyłam ją wymierzać policzki, bo na początku kompletnie jej nie wychodziły, a gdy się wkurzyła, że się jej nie boję, ani jej próby sprawienia mi bólu nie wychodzą, zawołała paru Śmierciożerców, by się mną zajęli.
- Ilu ich było? - zapytał arystokrata.
- Tylko sześciu.
- Tylko? Na ciebie jedną? To cud, że przeżyłaś - powiedziała Narcyza głosem pełnym trwogi.
- Tak, słyszałam, że to cud. Oni w większości chyba nie mieli takiego szczęścia.
- Zabiłaś ich wszystkich? Jak ci się to udało? - zapytał zaszokowany Lucjusz.
- Gdy sześciu wspaniałych ruszyło wykonać rozkazy swojej pani, trochę mnie poturbowali, to prawda. Początkowo chciałam, by Lady Mort straciła czujność i nacieszyła się swoją wygraną. Gdy zostałam powalona na podłogę, a oni zaczęli mnie bić i kopać, przyszedł czas na nauczkę. Podcięłam za jednym zamachem czwórkę moich oprawców, po czym poderwałam się do pozycji pionowej. Korzystając z ich oszołomienia, kopnęłam piątego w klatkę piersiową, że aż stracił przytomność. Gdy ostatni rzucił się na mnie z nożem, przełożyłam dłonie zza pleców, przez co siła jego uderzenia przecięła moje więzy. W tym samym czasie jeden z powalonych wcześniej, rozciął mi zaklęciem rękę. Będąc jednak już wolna, zabiłam dwóch Avadą, a na kolejnych dwóch rzuciłam Imperiusa, by mnie bronili. Odbierając moją różdżkę, już miałam się teleportować, lecz Neferet spróbowała mnie zabić. Uchyliłam się przed Avadą, ale zaklęcie łamiące mi kości już mnie trafiło. Uśmiechając się jeszcze na pożegnanie, przeniosłam się do Malfoy Manor.
- Niesamowite. Jeszcze w takim stanie użyłaś świstoklika, co jest bardzo niebezpieczne.
- Nie miałam wyboru, jeśli jakoś chciałam przeżyć. Nie dałabym zobaczyć tej żmii jak padam przed nią martwa.
- Czemu jednak dałaś się pobić, a nie od razu zaczęłaś z nimi walczyć? - zapytał mąż fiołkowookiej.
- Chciałam, by wszyscy zaczęli używać wobec mnie siły. Byli tak pochłonięci okładaniem mnie pięściami, że nie przyszło im na myśl użyć czarów. Wtedy na pewno bym nie uciekła, nie mogąc się nawet bronić. W tym przypadku jednak mogłam zacząć z nimi walczyć wręcz i nim wpadli na pomysł, by zastosować magię, ja już miałam wolne dłonie, by móc się bronić.
- Widzę, że Czarny Pan dobrze wybrał cię na swoją prawą rękę. Masz głowę nie od parady - odezwał się z uznaniem Malfoy senior, głosem pełnym dumy i uznania.
- Skąd jednak wiesz, że ta cała szóstka nie żyje? - spytała  blondynka.
- Dwóch zabiłam sama, ci pod Imperiusem zlikwidowali trzeciego, a następnie jak im rozkazałam w myślach, gdy zakończą swoje zadanie, sami mieli się zabić. Ostatniego i za razem nieprzytomnego Śmierciożercę zabiła sama Neferet, gdy jej uciekłam.
- Skąd wiesz?
- To proste. Nie chciała zostawiać po sobie śladów oraz osób, które mógłby zdradzić ją przed samym Voldemortem. Teraz jest zaś pewna, że jej ukochany o niczym się nie dowie.
- A ty? - zapytała ponownie pani Malfoy.
- Jasne, że nic nie powiem. Nie jestem dzieckiem, które uskarża się na swój los. Lady Mort jest pewna, że nic nie powiem, bo jeśli się poskarżę, pokaże tym samym, że jestem słaba. Jest świadoma również, że i ja o tym wiem. Dlatego czuje się bezpieczna.
- Musisz powiedzieć o tym, co się stało, bo Czarna Pani może spróbować jeszcze raz.
- Zdaje sobie z tego sprawę mamo, ale to jest sprawa między nami. Zaczęłyśmy wojnę i nie mam zamiaru wciągać w nią osób trzecich. Poza tym gdybym chciała, to co mam powiedzieć? Wybacz Mistrzu, że się skarżę, ale Neferet próbowała mnie zabić? Oczywiście, że Voldemort stanie po stronie swojej ukochanej. To jest dla mnie pewne. Do tego nie mam żadnych dowodów w postaci naocznych świadków, na potwierdzenie moich słów. Dlatego ta żmija czuje się taka pewna.
- Lily, nie rozumiem jednak czemu ze sobą walczycie - odezwał się ojciec Draco.
- Cóż, od początku nie przypadłyśmy sobie do gustu. Jawne okazywanie sobie nienawiści zaczęło się wtedy, gdy podczas szkolenia zaczęła kleić się do Draco. Nie ważne, że podważała moją siłę i autorytet przed samym Mistrzem. To jeszcze mnie nie obchodziło. No ale od mojego męża, to niech trzyma łapy z daleka. Ćwicząc nowy czar, korzystając z nadarzającej mi się okazji, rzuciłam go w jej stronę, przez co rozcięłam jej policzek, po czym została blizna. Tak się właśnie zaczęło - wyjaśniła.
- Dobrze zrobiłaś! Niech wie, że pożałuje, jeśli choćby spróbuje spojrzeć pożądliwie na mojego syna - poparła ją ochoczo teściowa.
- Kobiety i ich zazdrość - mruknął Lucjusz z uśmiechem.
W tym samym czasie wszedł do pomieszczenia ponownie Uzdrowiciel, trzymając w dłoni białą teczkę oraz parę buteleczek z kolorowymi płynami.
- Proszę podpisać tutaj wypis oraz wypić te mikstury. Pierwszy eliksir jest przeciwbólowy, drugi wzmacniający żebra, a trzeci uzupełni twoją krew. Proszę, weź także maść, którą powinnaś wetrzeć na pozostałość po rozcięciu, które masz zabandażowane oraz na siniaki po pobiciu. Spróbuj się także jak najwięcej oszczędzać, a gdy poczujesz zawroty głowy, weź ten eliksir - wskazał na butelkę z czerwonym płynem. - Mam pytanie. Czy mamy zgłosić komuś twój stan? - zapytał uprzejmie.
- Dziękuję panu, ale nie trzeba - odpowiedziała z lekkim uśmiechem.
- Moim obowiązkiem jest zapytać. Skoro podpisałaś wypis, możesz udać się do domu, jednak uważaj na siebie oraz ostrożnie z żebrami, ponieważ na obecną chwilę są bardzo kruche i szybko możesz je ponownie złamać.
- Dziękuję za rady i uratowanie mi życia panie...
- McCall.
- Tak, jeszcze raz dziękuję, panie McCall.

Dwadzieścia minut później dziewczyna była już w Malfoy Manor. Przewróciła oczami, gdy Narcyza i Draco zaczęli skakać koło niej, pytając co chwila czy czegoś nie potrzebuje, albo czy ma może na coś ochotę.
- Dziękuję wam za troskę, ale na prawdę nic mi nie jest. Wybaczcie, że znów was nastraszyłam, ale jak mówiłam, wychodziłam z gorszych opresji. W Durmstrangu co chwilę lądowałam w szkolnym szpitalu od przedawkowania Cruciatusów, na które uodparniał mnie sam dyrektor, częstych pojedynków z różnymi uczniami, z których też wychodziłam ledwie żywą, albo od walki na miecze, gdzie nie raz byłam nieźle pocięta przez przeciwnika. A rany po mieczach są bardzo głębokie, szczególnie, jeśli ktoś włoży w pchnięcie dużo siły. Mój mistrz, który mnie uczył, był niepokonany, oczywiście do czasu, gdy ze mną nie przegrał w piątej klasie. Po tym pojedynku obydwoje dochodziliśmy do zdrowia przez bardzo długi czas, szczególnie że z mat zeszliśmy niczym krwawe miazgi. Ze szpitala zaś wyszliśmy dopiero po pięciu tygodniach, choć pielęgniarka chciała zatrzymać nas jeszcze przez cały tydzień. Dlatego jestem przyzwyczajona do takich sytuacji i odnoszonych ran. Co powiedzieliście w szkole na moje zniknięcie tak w ogóle?
- Mój ojciec jest w Radzie Nadzorczej Szkoły. Jedno jego słowo i Dumbledore nie ma nic do gadania. W szczególności do nas - odpowiedział z uśmiechem blondyn.
- A co powiedziałeś Elenie?
- Że moja matka miała do ciebie jakąś sprawę i, że nie wiem kiedy wrócimy. Na Historii Magii nauczyciel też nie miał zastrzeżeń, że cię nie ma, ponieważ powiedzieliśmy mu, że źle się czujesz. Nawet nie wstawił ci chyba nieobecności.
- No to dobrze. Świetnie się spisaliście. Która godzina?
- Dochodzi osiemnasta. Zaraz powinien wrócić Lu i wspólnie zjemy kolację.
- Już jestem - powiedział mężczyzna, wychodząc z kominka, po czym podszedł do żony i pocałował ją czule w policzek.
- Świetnie, więc chodźmy do jadalni. Lily czy...
- Tak, mogę iść, nic mi nie będzie, czuje się dobrze, miło, że się o mnie troszczycie, mamo.
- Chodź młoda damo - odezwał się z uśmiechem Malfoy senior, po czym biorąc ją pod ramię, ruszyli do jadalni.
- Musisz im wybaczyć, ale wszyscy się o ciebie martwiliśmy. W końcu jesteś członkiem naszej rodziny i to dla nas zrozumiałe. Daj im trochę odczuć, że są ci potrzebni, by mogli się wykazać, że mogą ci pomóc - szepnął jej cicho mężczyzna.
- Ale mi naprawdę nic poważnego nie jest i nie chce ich wykorzystywać. Głupio mi, że tak koło mnie skaczą.
- Doskonale cię rozumiem. Ja też po wielu akcjach musiałem to znosić, nawet jeśli tylko trochę oberwałem. Gdy próbowałem być samodzielny, moja żona zarzucała mi w końcu z płaczem, że nie doceniam jej starań, a ona pragnie mi tylko pomóc. Od tej pory pozwalam jej na wszystko, bo to ją uszczęśliwia.
- Rozumiem. Myślę, że od tej pory chyba przyda mi się jednak trochę pomocy - odpowiedziała ściszonym głosem, a jej towarzysz uśmiechnął się delikatnie.
- Proszę - powiedział Draco, odsuwając jej czym prędzej krzesło.
- Dziękuję kochanie, to było miłe z twojej strony.
- Nalać ci soku? - spytała blondynka, siadając na swoim miejscu, a skrzaty w tym czasie zaczęły wnosić pierwsze danie.
- Gdybyś mogła mamo. Faktycznie zachciało mi się pić. Dziękuję.
- Ile chcesz zupy skarbie?
- Dwie łyżki, żebym mogła zjeść i resztę dań.
- Proszę.
- Dziękuję, to miłe z waszej strony, że tak się o mnie troszczycie oraz pomagacie mi. Gdyby nie wy, to pewnie sama nie dałabym sobie rady. Dlatego cieszę się, że was mam - powiedziała, będąc im szczerze wdzięczna.
- Córeczko, zawsze postaramy się ci pomóc. W każdej sytuacji możesz na nas liczyć i nie wstydź się prosić o pomoc. Jesteś przecież naszą rodziną i bardzo cię kochamy.
- Też was kocham - zakończyła, po czym wszyscy zabrali się za obiad, co chwilę pomagając w czymś fiołkowookiej.


sobota, 18 kwietnia 2015

Rozdział 31.


Małżeństwo po nagle zwołanym spotkaniu, wróciło ponownie na hacjendę. Nie mogli bowiem tak zniknąć i pojawić się dopiero za parę dni lub tygodni. Mieli również zamiar spędzić resztę dnia i połowę następnego w swojej posiadłości, po czym dopiero wtedy wrócić do kraju, prosto na szkolenie. Po nim zaś do Hogwartu, by po przespanej nocy w zamku, udać się na poniedziałkowe zajęcia.
Zdejmując szaty Śmierciożerców, ukryli je magicznie w szafie, by nikt prócz nich nie mógł ich znaleźć, a następnie zeszli na dół. Ich zniknięcie nie trwało długo, ponieważ cała rodzina siedziała jeszcze przy stole, jak gdyby nigdy nic.
- Wybaczcie, musieliśmy zadzwonić w ważnej sprawie - skłamał gładko Draco, odsuwając krzesło swojej żonie, po czym sam również zajął swoje miejsce.
- Możemy dalej kontynuować posiłek - powiedziała z uśmiechem fiołkowooka, nakładając sobie potrawy na talerz.
- Nie wiedzieliśmy kiedy państwo przyjadą, więc parę osób zostawiło swoje wizytówki, by do nich oddzwonić w sprawie zbiorów. Są oni zainteresowani kupnem naszego winogronu za ustaloną wspólnie cenę - poinformował Franco.
- Bardzo dobrze. Będzie mi potrzebna twoja pomoc, by wybrać najlepszą ofertę, ponieważ znasz się na tym bardziej niż ja - odpowiedział Draco, pogrążając się w rozmowę o interesach.

Lily nie polubiła Neferet, od samego początku, gdy tylko pierwszy raz ją zobaczyła. Dziewczyna patrzyła na nią perfidnym, pełnym wyższości wzrokiem, a na jej ustach widniał wredny i tak bardzo, sztuczny uśmiech, szczególnie gdy mierzyła wzrokiem Ślizgonkę, tak i w tej obecnej chwili. Oczywiście Czarny Pan zaczął przyprowadzać ją ze sobą na lekcje, by panoszyła się swobodnie na prawo i lewo.
Młoda pani Malfoy jeszcze większej niechęci nabrała do blondynki, widząc jak ta łakomym wzrokiem patrzy na jej męża. Gdyby nie Riddle, kto wie czy nie rzuciłaby się na Draco od razu.
Mimo to nawet w jego obecności, nie powstrzymywała się od kokietowania chłopaka.
- Draco, poczekaj, pomogę ci - rzuciła przesłodzonym głosem, od którego aż zbierało na wymioty, a następnie podeszła do stalowookiego, chcąc pokazać mu jak powinien prawidłowo trzymać dłoń. Korzystając jednak z okazji zbliżenia się do mężatka, nie omieszkała poocierać się o niego "niby przypadkiem", czy też musnąć jego dłoni w pieszczotliwy sposób.
Czarnowłosa z trudem zachowała idealną maskę spokoju, choć w jej oczach zapalał się ogień coraz większej nienawiści, pomieszanej z irytacją i chęcią mordu.
Nie chcąc na to patrzeć, odwróciła głowę w stronę Voldemorta. Siedział on rozłożony na czerwonej kanapie, obserwując ją i uśmiechając się do niej kpiąco.
W środku fiołkowookiej, aż coś się zagotowało. Zacisnęła mocno pięści, wbijając sobie boleśnie paznokcie w skórę. Nie chciała pokazać, że łatwo ulega emocjom i poddaje się impulsom. Trzeba było czegoś więcej, by ją złamać.
"To przedstawienie znów jest grane tylko dla mnie" pomyślała, czując jak wnętrzności zwijają się jej ze złości. Miała bowiem już dość gierek oraz wszelakich prób wyprowadzenia jej z równowagi.
- Może spróbujesz rzucić w końcu to zaklęcie? - zapytał Marvolo sarkastycznym głosem.
Czyżby myślał, że jego uczennica nie potrafi powstrzymać w sobie szalejącej burzy emocji, by dostatecznie nie wyciszyć się momentalnie do wykonania z pomyślnością czaru? Czarodziejka zamknęła na chwilę oczy i odnalazła w sobie swoje jądro spokoju.
- Vulnero* - rzuciła zdecydowanym, mocnym głosem, wypranym z jakichkolwiek emocji. Z dłoni wypłynął jej szafirowy promień, który rozerwał na najdrobniejsze strzępy manekina do ćwiczeń.
- Może być - rzucił niedbale Lord. - A potrafisz zrobić to tak, by powstało tylko jedno cięcie na ciele? Właśnie tak? - zapytał mężczyzna, a następnie niespodziewanie rzucił zaklęciem w dziewczynę. Ta mając dobry refleks, wytworzyła pierwszą, lepszą tarczę, mając nadzieję, że klątwa jej nie przebije.
- Skąd znasz to zaklęcie obronne? - zapytał czerwonooki marszcząc brwi, a jego głos stał się o ton cieplejszy.
- Przeczytałam go w jednej z twoich ksiąg, Mistrzu z najmocniejszymi barierami ochronnymi - odpowiedziała zapytana, wzruszając niedbale ramionami.
- Próbowałaś go kiedyś użyć w praktyce?
- Jeszcze nie. Dziś rzuciłam je pierwszy raz, bo tylko ono przyszło mi na myśl.
- Nic nadzwyczajnego - rzuciła arogancko Lady Mort, wtrącając swoje trzy knuty.
- O to dokładnie chodziło ci Mistrzu? - zapytała Ślizgonka, szybko rzucając czar w stronę blondynki. Nim ta jednak zdołała pojąć co się dzieje oraz jakoś ochronić się przed czarem, krzyknęła z bólu, bowiem na jej policzku pojawiła się jedna, choć głęboka, rana cięta, spowodowana mroczną klątwą, która już pewnie pozostawi po sobie bliznę, przez to, że to zaklęcie pochodzące z mrocznej dziedziny magii.
- Zrób coś, ona mnie zraniła! - pisnęła żałosnym głosem niebieskooka, która sprawiała wrażenie, że zaraz się rozpłacze niczym dziecko, które zostało skarcone.
- Crucio - rzucił czarnoksiężnik, lecz Lily nawet nie okazała, że ją to zabolało. Mówiąc szczerze, Voldemort nie włożył w klątwę zbyt dużo siły.
- To ją nawet nic nie zabolało! - krzyknęła, mając łzy w oczach. Mało brakowało, by porównać ją do rozkapryszonego dziecka, które swoim krzykiem, płaczem i tupaniem nogą, chce zmusić swoich rodziców do kupienia tego, czego ona w tej chwili chciała. - Crucio - rzuciła sama, jednak i jej zaklęcie nie zmusiło niebroniącej się czarnowłosej do wrzasku, a nawet do skrzywienia się z bólu.
- Jeszcze mi za to zapłacisz - warknęła mściwym głosem dziewczyna, a następnie ze spływającą po policzku krwią, wyszła szybko z pomieszczenia.
- Możecie już iść - rzucił niedbale Ten - Którego - Imienia -  Nie - Wolno - Wymawiać.
Nim jednak małżeństwo wyszło, czarnoksiężnik złapał fiołkowooką boleśnie za ramię.
- Uważaj co robisz, bo to się może źle dla ciebie skończyć - dodał, a następnie odwrócił się i wyszedł innym wyjściem.
Gdy tylko para opuściło zamek, Draco naskoczył na swoją żonę.
- Odbiło ci? Jak mogłaś w ogóle zrobić coś takiego?
- Wybacz, a ona to może się do ciebie kleić co chwilę, kokietując cię? - odwarknęła na swoją obronę uczennica Hogwartu.
- Ona nic przecież dla mnie nie znaczy. W moim życiu liczysz się tylko ty - odpowiedział chłopak, gładząc ukochaną czule po policzku.
- Co nie zmienia faktu, że nie pałam sympatią do tej wrednej krowy - rzekła Lily, a następnie pocałowała namiętnie blondyna.
- Wiesz, że teraz będziesz musiała stale na nią uważać? - ostrzegł ją ukochany.
- Dam sobie radę, przecież zawsze daje. Chodź skarbie, wracamy do szkoły.
- Ale wiesz co? To nawet miłe, że jesteś tak zazdrosna i bronisz mnie niczym jak lwica.
- Niech tylko ta harpia się do ciebie zbliży, to z przyjemnością rozszarpię ją na strzępy, nie zważając na konsekwencje. Niech więc to ona się mnie obawia, ponieważ niedługo mogą zostać z niej tylko kawałeczki - zapowiedziała złowieszczo fiołkowooka.

Lily będąc na zajęciach z Obrony, ziewnęła z powodu niewyspania oraz z nudów. Znała doskonale ten prosty czar, który oczywiście udał jej się za pierwszym razem. Niestety miała przed sobą prawie dwie lekcje ćwiczeń, ponieważ niemalże cała klasa nadal nie potrafiła opanować owej, banalnej tarczy. Syriusz widząc jaka jest padnięta, postanowił się widocznie nad nią zlitować.
- Lily, możesz do mnie podejść? Mam do ciebie prośbę, skoro już opanowałaś zaklęcie - przywołał ją do siebie, pisząc coś szybko na kartce pergaminu.
- Zanieś to do profesora Snape'a, dobrze? I poczekaj ile trzeba, by dał ci to co jest mi potrzebne, dobrze? Ta notatka wszystko wyjaśnia - dodał, puszczając do niej nieznacznie oczko.
- Oczywiście, zrobię co trzeba - odpowiedziała, zauważając, że na górze złożonej kartki pisze: Otwórz to.
- Cieszę się, że mogę na ciebie liczyć - powiedział, a następnie udał się pomóc opanować innym uczniom nowy czar.
Gdy tylko uczennica Voldemorta opuściła salę lekcyjną, z ciekawością zajrzała do notatki.

Widzę, że jesteś bardzo zmęczona, więc pomyślałem, że w nagrodę za szybkie opanowanie tarczy, zasłużyłaś na miły odpoczynek. Możesz iść się przespać przez czas trwania lekcji ze mną. Przyjemnego snu.
Syriusz

- Jesteś kochany, wujku - powiedziała cicho z zadowoleniem, a następnie nie ociągając się, ruszyła do siebie do pokoju, by choć trochę zregenerować siły. Pogrążając się w ofiarowanej drzemce, zaczęła śnić o rytuale, który w przeszłości odprawiła z Voldemortem.

Obudziła się nagle zdezorientowana, myśląc, że to budzik, który obwieszczał, że nieubłaganie jej czas drzemki minął, a ona musi udać się na kolejne zajęcia, które miała dziś w planie. Otwierając niechętnie oczy, poczuła, że wisiorek od Voldemorta dziwnie jej ciąży. Uświadamiając sobie nagle, że to wezwanie, szybko zerwała się z łóżka. Zrobiła to jednak zbyt pośpiesznie, ponieważ poczuła, jak świat przed oczami zaczyna jej wirować. Nie przejmując się tym jednak, machnęła ręką, zmieniając swoje odzienie na czarną szatę Śmierciożerców, a następnie czym prędzej przeniosła się do twierdzy Czarnego Pana.
Będąc jeszcze nie do końca rozbudzoną oraz czując nadal lekki zawrót głowy, nie od razu sobie uświadomiła, że wylądowała prosto przed samą Neferet. Nim cokolwiek zdążyła choćby uczynić, ktoś mocno uderzył ją z tyłu w głowę, a następnie mocno związał jej z tyłu dłonie w nadgarstkach, odbierając w tym samym czasie również różdżkę. Siła uderzenia sprawiła, że upadła na posadzkę, uderzając kolanami o kamień.
- Witaj moja droga. Stęskniłaś się za mną? - zapytała sarkastycznie Pani Śmierci, a następnie gdy czarodziejka podniosła się z kolan, niebieskooka bezceremonialnie uderzyła ją w twarz.
- Tak się cieszę, że cię widzę. Jak tam twoja blizna? Podoba ci się mój specjalny prezent dla ciebie? Bo ja uważam, że dzięki niemu wyglądasz o wiele lepiej niż wcześniej - odpowiedziała hardo Lily, nadal czując się zamroczona po uderzeniu w tył głowy, którym została przywitana.
Blondynka słysząc te słowa, zakipiała z wściekłości, po czym ponownie uderzyła uczennicę Hogwartu.
- Widzę, że się cieszysz. Ale powiem ci szczerze, że musisz się nauczyć jak uderzać prawidłowo w twarz. Jeśli chcesz, to ci pomogę się tego nauczyć. Musisz usztywnić dłoń oraz złączyć wszystkie palce, by siła wymierzonego policzka była większa i bardziej efektywna - poinstruowała ją spokojnym głosem fiołkowooka, a Lady Mort nie zdając sobie nawet sprawy, że stosuje się do rady dziewczyny, ponownie uderzyła ją z całej siły w prawy policzek.
- No, to już wyszło ci o wiele lepiej. Jeszcze parę razy poćwiczysz i będzie idealnie - pochwaliła ją z uśmiechem Malfoy, czując metaliczny posmak krwi w ustach.
Zdawała sobie doskonale sprawę, że swoim zachowaniem oraz brakiem okazywania bólu, jeszcze bardziej doprowadza wybrankę jej Mistrza do szału, lecz nie chciała pokazać, że można ją złamać żadnymi cielesnymi torturami.
- Ty impertynencka i bezczelna żmijo! Chce, byś wiła się z bólu u moich stóp!
- Och wybacz mi. Tak, to naprawdę bardzo bolało, zaraz skonam z bólu. Ale ugryzienie mrówki nadal jest bardziej bolesne i brutalniejsze, niż to, co dopiero mi zaserwowałaś - powiedziała sarkastycznie, podśmiewając się bezczelnie z niebieskookiej.
- Róbcie swoje - rzuciła władczo blondynka, a zza prawej ręki Voldemorta wyszło sześciu zamaskowanych Śmierciożerców, którymi do tej pory się nie interesowała. To oni ogłuszyli dziewczynę na wstępie, a następnie pozbawili ją jakichkolwiek szans na obronę.
Gdy Ślizgonka poczuła, jak jeden z nich uderzył ją pięścią w brzuch, wiedziała, że ich zdanie na tamtym się nie zakończyło. Następnie zalała ją fala ciosów, które jeden po drugim padały na jej ciało niczym grad. Pod ich naporem, ponownie wylądowała na posadzce, a zebrani mężczyźni zaczęli brutalnie ją kopać.
- Mamusia was nie nauczyła, że leżącego się nie kopie? - spytała sarkastycznie, powstrzymując jakikolwiek jęk bólu, a następnie nogami szybko podkosiła trójkę swoich oprawców. Korzystając z ich zdezorientowania, błyskawicznie poderwała się do góry, uderzając z "bańki" kolejnego Śmierciożercę.
Gdy w pozycji stojącej zostały tylko dwóch, chcąc wykorzystać fakt, że czwórka nadal się podnosi, kopnęła piątego w klatkę piersiową, przez co zamaskowany mężczyzna stracił przytomność. Ostatni przeciwnik otrząsając się z szoku, bezceremonialnie rzucił się na nią ze scyzorykiem. Fiołkowooka zwinnie przełożyła związane z tyłu dłonie nad głową, przez co ostrze uderzyło pomiędzy jej skrępowane dłonie, rozcinając tym samym linę.
- Dzięki - rzuciła, a następnie magią bezróżdżkową posłała w niego Avadę. Niestety w tym samym momencie trafiło ją jakieś zaklęcie, które rozcięło jej rękę. Czując jak ciepła ciecz spływa jej po dłoni, rzuciła kolejne zaklęcie uśmiercające oraz dwa Imperiusy.
- Broń mnie - rozkazała.
- Nie uciekniesz mi tak łatwo - warknęła Neferet, próbując ją zabić. Czarnowłosa uchyliła się przed Avadą Kedavrą, lecz zaklęcie łamiące żebra już niestety ją dosięgło.
- Do zobaczenia niedługo - rzuciła, czując przeszywający ból płuc, a następnie używając drugiego łańcuszka, przeniosła się do Malfoy Manor.
- Chyba potrzebuje udać się do Munga - rzuciła resztkami sił do zaskoczonych teściów, a następnie zatoczyła się chwiejnie, po czym zemdlała.


* z łac. ranić, kaleczyć, dręczyć


sobota, 11 kwietnia 2015

Rozdział 30.


Lily'an Malfoy nie mogła zasnąć tej nocy. Kręciła się z boku na bok, jednak sen nie chciał przyjść jak na złość. Może stał w korku potoku jej myśli, które kłębiły się w głowie. Nawet spokojny oddech swojego młodego męża, nie pomagał. Nie mogła zasnąć, ponieważ co chwila nachodziły ją różne sceny i myśli, których wstydziła się sama przed sobą. W jej głowie bowiem pojawiała się jeszcze jedna postać, której być w niej nie powinno.
Z cichym westchnieniem, by nie obudzić śpiącego obok niej mężczyzny, zeszła z łóżka, po czym zarzucając na ramiona długi sweter koloru słomy, wyszła z pokoju. Nogi same zaś poniosły ją na zewnątrz, na huśtawkę, która jakby to właśnie na nią czekała.
Było już gdzieś koło czwartej nad ranem. Noc nie była chłodna, a wręcz przeciwnie; ciepła i spokojna. Dokładne przeciwieństwo wnętrza dziewczyny, słuchającej delikatnego powiewu wiatru, który poruszał roślinami oraz zielonymi listkami, wiszącymi swobodnie na drzewach. Fiołkowooka pragnęła w tej oto chwili wyciszyć się jak natura, jednak nie mogła. Z rezygnacją usiadła na huśtawce, kryjąc twarz w swoich dłoniach.
Dlaczego tyle myślała o Voldemorcie? O ich bliskości, uśmiechu mężczyzny, którego twarz wyrażała wieczny grymas. Ona jednak widziała jego prawdziwy uśmiech, który był najpiękniejszy na świecie. Tylko ona go ujrzała i czuła to, bo pewności nie mogła mieć żadnej. Jego osobowość przyciągała ją jak magnes. Czuła się niczym ćma, którą wabił do siebie blaskiem swojej charyzmy oraz ciepłem mocy. Czuła, że zawsze mogłaby rozpoznać tą osobę w tłumie. Nawet wtedy, gdy byłaby przebrana. Czerwone oczy hipnotyzowały swoją barwą i wyjątkowością. Nikt bowiem takich nie miał i posiadać nigdy nie będzie. Skóra mężczyzny nie była szorstka jak papier, lecz delikatna i aksamitna. Za każdym razem czarnoksiężnik całkowicie przyciągał jej uwagę. Gdy miała iść na szkolenia już nie mogła doczekać się, kiedy go zobaczy. Choć z drugiej strony miała Draco i to wszystko było złe. Dlatego tak bardzo nie dawała jej spokoju owa sprawa. Do tego wszystkiego, jedna wizja bardzo za nią chodziła. Od rytuału, gdy byli bliżej siebie, Ślizgonka zaczęła w pewien sposób łaknąć owej bliskości. Pragnęła, by te kształtne wargi spoczęły w końcu na jej ustach. Wyobrażając sobie scenę, jak Tom zatrzymuje ją w dość ciasnym wyjściu z pomieszczenia, szepcze zmysłowo na ucho, że wie o jej sekrecie oraz wszelakich myślach związanych z nim, zrobiło jej się gorąco. Oczami wyobraźni widziała, jak zbliża swoje usta do ust mężczyzny i z triumfalnym uśmiechem, dotykając jego warg, szepcze; - Kłamiesz - po czym odchodzi od mężczyzny. Ten jednak nie pozwala jej na to. Chwyta ją za dłoń, przyciągając do siebie mocno, a następnie brutalnie wpija się w jej usta.
Nie mogąc znieść tej myśli, ukryła twarz w dłoniach. Dlaczego nachodziły ją takie wizje? Przecież miała męża, którego kochała. Draco był marzeniem każdej kobiety. Delikatny, czuły, przystojny, kochany, choć uparty jak jego żona. Mimo tego wszystkiego, to przy obecności Czarnego Pana robiło jej się gorąco, jej serce zaczynało bić jak szalone oraz co chwilę zerkała na mężczyznę ukradkiem, który również cały czas na nią patrzył. Gdy ich wzrok jednak się spotykał, szybko odwracali głowy w innym kierunku, nie chcąc zdradzić się na wzajemnym obserwowaniu. Na widok swojego męża, nie potrafiła się nie uśmiechnąć. Jego ramiona zawsze stały dla niej otworem i wiedziała, że jest w nich bezpieczna. W Voldemorta zaś, czuła, że zostały stworzone specjalnie dla niej. Nawet w obecności najgroźniejszego czarnoksiężnika na świecie, czuła wielką swobodę i odprężenie. Chciała, by na nią patrzył, by po prostu był. Gdy go nie widywała, było trochę łatwiej, a stosunki między nią i Draco trochę się ocieplały. Bo po szkoleniach, myślała praktycznie tylko o czarnoksiężniku, będąc czasami trochę za szorstka dla blondyna.
"Muszę przestać. Kocham Draco i to on jest moim mężem. Między mną, a Tomem nigdy nic nie będzie i być nie może" pomyślała. Nie wiedziała jednak, że w czasie jej myśli, to wszystko śni się mężczyźnie, o którym właśnie tyle rozmyślała.

Tom Marvolo Riddle siedząc przy biurku, poczuł, że ogarnia go zmęczenie. Wszystkie leżące przed nim sprawozdania już dawno byłyby przejrzane, gdyby nie pewna czarnowłosa Ślizgonka, o której cały czas myślał. To doprowadzało go do wściekłości, lecz dziewczyna nie znikała z jego głowy. Zamknął oczy, masując skronie i wtedy zmorzył go sen. Często pojawiała się w jego snach. W tym również także zawitała.
Czuł, że go kocha, wiedział o tym. Nie mogąc się powstrzymać, powiedział, że wie o jej sekrecie.
- Kłamiesz - rzuciła, muskając jego wargi, swoimi. Nie mogąc dłużej opanować pożądania, pocałował namiętnie fiołkowooką. Ta jednak oderwała się od niego, chwytając łapczywie powietrze.
- Muszę przestać. Kocham Draco i to on jest moim mężem. Między tobą, a mną nigdy nic nie będzie i być nie może - powiedziała, a następnie wybiegła z pomieszczenia. W tym samym czasie czarnoksiężnik obudził się, jakby chcąc złapać dziewczynę.
- Kocham Draco. Między mną, a tobą nigdy nic nie będzie i być nie może - rzucił, pamiętając ostatnie słowa. Wiedział, że to nie był tylko zwykły sen i dlatego nie da się więcej manipulować tej, która sama nie wiedziała tak naprawdę czego chce. A raczej kogo..

Nie mogąc siedzieć dłużej na huśtawce, postanowiła po prostu się przejść. Niebo powoli rozjaśniał blask wschodzącego słońca. Łapiąc jabłko z misy stojącej na stoliku, ruszyła do stajni. Weszła po cichu, na wypadek, gdyby konie spały. Te jednak właśnie wstawały, a Karino stał dumny, jakby czekając właśnie na nią.
- Witaj koniku - powiedziała z uśmiechem, gładząc czule pysk zwierzęcia, który lgnął do jej dłoni.
- Widzę, że nie tylko ja się stęskniłam - zaśmiała się, a w oczach stanęły jej łzy.
- Wybieramy się na przejażdżkę ? - zapytała, gdy zwierzcie zarżało wesoło. - No to jedziemy rzuciła, a następnie złapała za wiszące siodło.
Kochała jeździć konno i poprawiało jej to humor. Nic bowiem wtedy się nie liczyło, prócz szalonej jazdy, gdzie wiatr psotnie rozwiewał jej włosy. Rzeczywiście, w blasku coraz większego słońca, były widoczne usychające liście, oraz marnie opadające kiście. Wiele z nich leżało niestety zgniłe na ziemi.
Lily zatrzymała konia, a następnie podeszła do rośliny. Jeden z liści złapała w dłonie, które złożyła jak do modlitwy, a następnie zamknęła oczy, starając się uleczyć pędy oraz tchnąć w nie nowe życie. Poczuła nagły skok magii, który rozwiał jej włosy, a pędy zadygotały, po czym zaczęły zmieniać swój kolor na piękną, żywą zieleń. Nie przestała, do czasu, gdy nie była pewną, że zadziałało.
- Udało się - zawołała szczęśliwa do Karino, czując jak radość rozlewa się w jej sercu. Mimo, że wyczerpała bardzo dużo magii, była zadowolona, że jej się powiodło. Zmęczona wsiadła na konia, a następnie przejechała się po winnicy, chcąc sprawdzić czy wszystko zostało uleczone. Nie doszukując się żadnej skazy, wróciła do domu, uprzednio odprowadzając rumaka do stajni, po czym udała się do sypialni, gdzie od razu zasnęła bez żadnych problemów.

- Panie! - zawołał Franco, wbiegając jak burza do hacjendy.
- Co się stało? Zapytał chłopak, wstając od stołu. Wszyscy jedli właśnie śniadanie. Brakowało jedynie mężczyzny, który właśnie się pojawił oraz Pani domu, która jeszcze spała.
- Gdzie pani? Mam wspaniałą nowinę - powiedział, a energia widocznie go roznosiła.
- Co się stało ? - spytała Lily, stając w wejściu.
- Winnica! Pędy cudem wyzdrowiały! - powiedział, a następnie bezceremonialnie przytulił dziewczynę.
- To cudownie - odpowiedziała, również obejmując mężczyznę. Reszta rodziny również rzuciła się sobie w objęcia, a Ester korzystając z nadarzającej okazji, przytuliła Draco.
- To naprawdę cud. Ta zaraza była bardzo złośliwa i nim zdążyliśmy ją dostrzec, zaraziła wszystkie grona. Bałem się, że wszystko przepadnie. Winogrona uschłe od choroby, musiałyby zostać usunięte. Trzeba byłoby sadzić nowe pędy naszej odmiany, a ich wzrost dłużyłby się latami.
- Już spokojnie kochanie. Wszystko jak widać układa się dobrze, gdy tylko państwo przyjeżdża - powiedziała Delfina, przytulając swojego małżonka, a następnie poprowadziła go w stronę stołu.
- Wybaczycie mi, że nie wyglądam? Ale nie zdążyłam się nawet dobrze obudzić, gdy dobiegł mnie hałas z dołu - rzuciła na swoje usprawiedliwienie Ślizgonka, ubrana w czarne, materiałowe spodenki oraz białą koszulkę na ramiączkach, ukazującą trochę jej dekoltu. Włosy miała związane w niedbałego koka z którego wymknęło się trochę włosów.
- Wybacz pani, że ściągnąłem cię z łóżka swoim krzykiem. Myślałaś pewnie, że coś się wydarzyło.
- Nic się nie stało. Cieszyłeś się, a to nic złego. Poza tym już późna godzina, ile można spać - odparła fiołkowooka, posyłając uśmiech w stronę starszego mężczyzny.
- Dla mnie zawsze wyglądasz pięknie. I tak będę cię kochał - dodał od siebie blondyn.
- Nawet za sześćdziesiąt lat? Jak będę stara, brzydka i pomarszczona?
- Tak, nawet wtedy skarbie - odpowiedział zapytany.
- Kocham Cię - rzekła, a następnie coś poczuła.
- Miałam ci coś pokazać. Niedługo wrócimy - rzuciła, łapiąc swojego męża za rękę, po czym szybko ogarnęli się w pokoju, ubrali swoje czarne szaty, by po chwili teleportować się bezgłośnie.
W wielkiej sali tronowej do której weszli, znajdowali się chyba wszyscy poplecznicy Czarnego Pana.
- Co się dzieje? - zapytał stalowooki swojego ojca, którego odnaleźli na samym początku.
Nim jednak dostał odpowiedź, wszyscy ujrzeli swojego pana.
- Wezwałem was tu, ponieważ chcę wam kogoś przedstawić. To Lady Mort, moja wybranka i wasza nowa Pani Śmierci - powiedział  Voldemort, a z mroku wyłoniła się dziewczyna, o niebieskich oczach, czarnych, puszystych włosach, sięgających do pośladków, które w tej chwili były związane w wysoką kitkę. Była ubrana w uwydatniającą jej biust, opiętą, grafitową koszulkę do pępka oraz krótką spódniczkę do kompletu. Na nogach miała zaś długie, przed kolano, buty na wysokiej szpilce. Ciemny makijaż dodawał jej upiornego wyglądu, choć mimo to była bardzo ładna. Widać było jednak od razu po jakiej stronie się znajduje. To zło i przebiegłość w jej wnętrzu było widoczne również w jakimś stopniu i na zewnątrz.
Lily patrząc na nią, musiała przyznać, że nieznajoma tak naprawdę jest o wiele ładniejsza od niej. Jej uśmiech również do niej pasował, choć dla niej wyglądał cholernie sztucznie. Ta dziewczyna znała swoją wartość i wiedziała, że jest śliczna. Widziała przecież jak każdy patrzy na nią i jej ciało pożądliwym wzrokiem. Mimo, że szczerze powiedziawszy Ślizgonce przypominała dziwkę...
Lady Mort podeszła do ich pana i pocałowała go namiętnie.
"Zaraz się porzygam" pomyślała fiołkowooka, patrząc na rozgrywającą się przed nią scenę. Widziała jak jej Mistrz patrzy na nią perfidnym wzrokiem. Jakby ta cała scenka była odegrana specjalnie dla niej.
Ona stała jednak niewzruszona, choć serce dziwnie ściskało jej się z boleści. Nie wybiegła jednak nigdzie, nie spuściła nawet wzroku. Stała dumna i twarda, niczym głaz.
- Macie szanować ją, bowiem ja tak chce. Przy okazji przedstawiania, chciałbym również, byście poznali tożsamość mojej prawej i lewej ręki. Oto Lily'an Lestrange oraz Draco Malfoy. Zapraszam was na lewo. Musicie pokazać się naszej rodzinie - rzucił czerwonooki z kpiącym uśmiechem. Para posłusznie posłuchała swojego pana, po czym po uklęknięciu przed nim z niebywałą gracją, stanęli po wyznaczonej stronie.
- Zdejmijcie swoje srebrne maski - polecił mężczyzna, a Ślizgoni bez sprzeciwu wykonali polecenie.
Lily odsłaniając twarz, poczuła, jak jej skrępowane, czarne włosy rozlewają się po jej barkach. Odrzuciła je na plecy i stanęła dumnie przed całą populacją Śmierciożerców. Przez salę momentalnie przeszedł cichy odgłos zachwytu, choć dziewczyna nie wiedziała dlaczego. Przecież Pani Śmierci, która w tej chwili sztyletowała ją wzrokiem, była o wiele ładniejsza od niej.
- Cisza - warknął Mroczny Pan, sam jednak na nią zerkając. - Jak mówi tytuł, moja prawa i lewa ręka są od was wyżej, nawet od Wewnętrznego Kręgu, którego zostają leaderami. Mogą dowodzić wami w jakiś akcjach i karać za niesubordynację, jednak nadal podlegają wyłącznie mi. To już chyba tyle nowości na dziś. Możecie się rozejść. Zostaniecie wezwani, gdy zajdzie taka potrzeba, a teraz żegnajcie - zakończył mocnym tonem Lord. - Wy jednak zostańcie - polecił ciszej, zatrzymując młode małżeństwo.
- Tak Mistrzu? - zapytał z szacunkiem Draco.
- Chciałbym wam przestawić ważną dla mnie osobę, Neferet. To jest zaś Lily i Draco.
- Draco, ty jesteś prawą ręką? - spytała dziewczyna, mierząc uważnie blondyna wzrokiem.
- Nie, moja żona - odpowiedział, uśmiechając się do swojej ukochanej.
- Żona? - zapytała zdziwiona, przenosząc wzrok na dziewczynę, po czym skrzywiła się nieznacznie.
- Tak. Mistrz zapomniał przedstawić mnie w pełni. Dziwnym trafem podał tylko moje panieńskie nazwisko.
- Rozumiem - odpowiedziała, przeciągając głoski oraz uśmiechając się fałszywie.
- Czy to wszystko, Mistrzu? - zapytała Ślizgonka z ironicznym uśmiechem.
- Tak. Widzimy się jutro na dalszym szkoleniu.
- Jutro? Przecież dostaliśmy więcej wolnego czasu na odpoczynek - zauważyła dziewczyna, której nie podobało się postanowienie jej pana.
- Zmieniłem zdanie jak widać. Możecie już odejść. I radzę się wam stawić.
- Oczywiście... - odezwał się Draco
- Mistrzu - dodała jego żona, która zaakcentowała owy tytuł, a następnie małżeństwo wróciło do siebie.


sobota, 4 kwietnia 2015

Rozdział 29.


- Kiedy ona się obudzi? - spytał Draco, patrząc na swoją piękną żonę. Gdy Voldemort przyniósł ją nieprzytomną do Malfoy Manor, od razu zapomniał o powodzeniu zmiany w panterę. Ojciec wspomniał mu, że Lily została z Voldemortem, jednak nie wiedział, że wróci nieprzytomna. Jej cera była blada jak śnieg, oznaczająca się dodatkowo wśród czarnej, satynowej pościeli, a o tym, że jeszcze żyje, wskazywała jedynie poruszająca się powoli klatka piersiowa.
- Oczywiście, że się obudzi, a gdy to zrobi, ja ją zabije. O mało nie wykrwawiła się podczas rytuału! To było...
- Draco - wyszeptała nieprzytomna, a Voldemort przerwał szybko swoją tyradę.
- Draco - powtórzyła i tym razem zostało to usłyszane.
- Jestem przy tobie kochanie - odparł, łapiąc ją za lewą dłoń. Voldemort zaś zaczął oddychać szybciej, by kogoś w tej chwili nie zabić. Na co on liczył? Że to jego zawoła? Osobę, która uratowała jej życie?
- Lucjuszu, wezwę Severusa, by ją wyleczył. Gdy się obudzi, niech lepiej szybko na oczy mi się nie pokazuje - rzucił niedbale, chcąc jak najszybciej opuścić sypialnię małżeńską Ślizgonów.
- Tom - usłyszał, gdy chwytał już za klamkę, po czym zamarł w pół kroku.
Następnie co usłyszeli, to głośny wrzask dziewczyny.
- Co się dzieje! - krzyknął jej mąż, a Czarny Pan szybko podbiegł do starszej z bliźniaczek, zapominając o złości. Wspierając się jedną ręką, by zdiagnozować czarnowłosą, pod palcami poczuł coś mokrego. Podnosząc wyżej dłoń, zobaczył, że jest ona pokryta czerwoną posoką. Krew wypływała z dłoni, na której pojawiały się głębokie cięcia, zaczynające się w coś układać. Voldemort nie myśląc, przeciął swoją prawą rękę, a następnie złapał dłoń dziewczyny, przyjmując połowę jej bólu.
- Co się dzieje, Panie? - spytał Lucjusz, ponieważ jego syn był zbyt zdziwiony.
On również mu się nie dziwił, dlatego, że jego władca nigdy tak nie reagował i nikogo, aż tak widocznie nie faworyzował. Teraz zaś klęczał na łóżku, trzymając splecioną dłoń z jego synową.
- Demony dają znamię po rytuale - rzucił wyjaśniając. Mimo, że czuł palenie skóry, w jakiś sposób dotyk dziewczyny go zmniejszał, dając przyjemną ulgę. Nie wiedział czemu takie coś odczuwał oraz czy on również przynosił Lily taką pomoc. Tyle myśli krążyło mu w głowie...
- Mistrzu, przepraszam - usłyszał nagle tak dobrze znany sobie głos.
- Oj, przegrabiłaś sobie - odparł, choć w jego oczach zamigotała radość, że się obudziła.
Na jej twarz znów powróciły kolory, które pewnie przywrócił eliksir uzupełniający krew, który od razu dostała, gdy przyniósł ją do Malfoy Manor.
Uświadamiając sobie, że nadal trzyma dłoń dziewczyny, szybko ją puścił, a ta spojrzała na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Następnie fiołkowe oczy spoczęły na wewnętrznej stronie dłoni, na której malowała się czarna pół gwiazda. Nim Voldemort zdołał schować swoją, dziewczyna szybko ją złapała, a następnie odwróciła. Czerwonooki był równie zaskoczony jak Ślizgonka, widząc drugą połowę czarnej gwiazdy, jednak szybko zacisnął dłoń w pięść, a następnie podniósł się, stając dumnie koło Malfoy'a seniora.
- Myślę, że tydzień odpoczynku wam się przyda. Widzę was dopiero w następny piątek - rzucił, po czym nie żegnając się z nikim, wyszedł, z pokoju.
- Ja też zostawię was samych - odezwał się cicho Lucjusz, opuszczając młode małżeństwo.
Gdy drzwi się za nim zamknęły, w pomieszczeniu zapanowała absolutna cisza.
- Udało ci się przemienić? - spytała cicho czarnowłosa, zaczynając rozmowę.
- Tak, jestem panterą. Ojciec wspominał, że i tobie się to udało - odpowiedział zapytany.
- Wybacz, że znów was wystraszyłam. Na długo odpłynęłam?
- Dwie godziny, które dłużyły się niemiłosiernie.
- Czemu Voldemort trzymał moją dłoń?
- Zaczęłaś krzyczeć, gdy demony naznaczały cię znamieniem. Gdy to uczynił, od razu przestałaś.
- On tu cały czas był?
- Miał już iść, gdy wypowiedziałaś jego imię - odpowiedział blondyn.
- Wypowiedziałam jego imię? - spytała zaskoczona.
- Tak, po moim - odparł, kładąc się koło dziewczyny, a ta wtuliła się w jego ciało.
- Czemu był na ciebie taki wściekły? - zapytał po chwili stalowooki.
- Podczas rytuału, musiałam zapłacić krwią. Miałam oddać tylko litr, a oddałam... No tylko trochę więcej. Nie mógł mi pomóc, bo byłam zdana na siebie. Był zły, bo gdybym straciła przytomność, nie zakończyłabym rytuału, wykrwawiając się na śmierć, a on nie mógłby nic zrobić.
- No to mu się nie dziwię. Czemu jednak dał nam wolny tydzień?
- Nie wiem, może nadal jest na mnie zły, lub ma jakieś sprawy do załatwienia, a my z naszymi lekcjami będziemy mu tylko zawadzać - odpowiedziała, choć w głowie szalała jej burza myśli. To nie był sen, że go zawołała, a on przyniósł jej ukojenie, przyjmując na siebie połowę znamienia. Teraz za każdym razem, gdy połączą swoje dłonie, ich pół gwiazdy stworzą jedną całą. Czy przez ten owy czyn nie zostali oni w jakiś sposób ze sobą związani?

Czarny Pan siedział samotny w fotelu, w swoim własnym zamku. Jego oczy były szeroko otwarte, ponieważ gdy tylko je zamykał, pojawiał się obraz Lily'an Lestrange Malfoy. Chcąc pozbyć się myśli o dziewczynie, wypił jednym tchem butelkę Ognistej, jednak to nie pomogło, a wręcz przeciwnie; w jego słowie nie zostało nic innego, tylko Ślizgonka. To jej fiołkowe spojrzenie, miękkie i lśniące, czarne włosy, kształtne, malinowe usta, nieskazitelna, i delikatna w dotyku skóra, to wszystko sprawiło, że teraz nie mógł przestać o niej myśleć. Do tego dziś dowiedział się, że ma piękną barwę głosu i potrafi idealnie oraz czysto śpiewać. Gdy pierwszy raz do jego uszu dotarły nowe dźwięki, myślał, że sam anioł do niego dołączył. Poza tym fiołkowooka zareagowała przy rytuale zupełnie inaczej niż się spodziewał. Nie wzdrygnęła się z obrzydzenia, gdy ją do siebie przyciągnął, ani nie opierała się. Dała się prowadzić, a nawet jej serce przyspieszyło, gdy uświadomiła sobie jak są blisko. Mimo to nadal splatała z nim dłonie, owiewając jego skórę ciepłym oddechem oraz drażniąc przyjemnie nos swoimi perfumami. Również gdy polecił zamknąć jej oczy, czarnowłosa uczyniła to, nie kwestionując jego słów, po prostu ufając mu w stu procentach. Czuł, że miała pewność, że jej nie skrzywdzi, nie wiedząc jak bardzo chciał zatopić swoje wargi w jej kuszących ustach. Była tak blisko, zupełnie mu uległa, podlegająca jego poleceniom, jednak zbyt niewinna, by ją skrzywdzić. Poza tym Voldemort bał się, że znienawidzi go jak Igora, a on nie powstrzyma się tylko na jednym pocałunku.
Czemu zaś dał im wolne? Ponieważ musiał trochę ochłonąć od dziewczyny i dowiedzieć się coś na temat połowy swojej gwiazdy.
"Tak, zrobię to od razu" pomyślał, kierując swoje kroki do biblioteki.

Lily i Draco nie mając w weekend lekcji z Czarnym Panem, postanowili jeszcze w piątek po lekcjach, odwiedzić swoją hacjendę, którą dostali jako prezent ślubny od rodziców. Również dzięki niej mogli oderwać się od codzienności i pobyć ze sobą więcej czasu, co uniemożliwiały im obowiązki szkolne, nauka, a także spotkania z Voldemortem. Jeśli już było trochę czasu, najczęściej spędzali go z Eleną oraz Złotym Chłopcem, Syriuszem i małą Charlie, która szczerze mówiąc, nie była już taka mała.
Wracając do młodego małżeństwa, uprzedzili oni swoich bliskich o swojej planowanej nieobecności w kraju, a następnie teleportowali na obrzeża posiadłości. Nie musieli lecieć już samolotem, ponieważ znali to miejsce, a także mieli pozwolenie na teleportację za granicę, które załatwił im bez problemu Lucjusz.
- Ślicznie tu - powiedziała z uśmiechem Lily, widząc wejście na hacjendę, a także zielone rośliny, które dodawały temu miejscu uroku.
- Tak - przyznał Draco z zadowoleniem, wciągając świeże powietrze. Słoneczna pogoda od razu poprawiła im humor, ponieważ u nich nastał już Październik.
Szczęśliwi ruszyli razem przed siebie, trzymając się za dłonie. Hacjenda nic się nie zmieniła od ich ostatniego w niej pobytu.
- Dzień dobry - powiedziała Lily, wchodząc do kuchni, a osoby jedzące właśnie obiad, odwróciły się w ich kierunku.
- Pan Draco i Pani Lily - odparła Delfina, wstając od stołu, by chwilę później powitać nowo przybyłych matczynym uściskiem.
- Witajcie. Jak tam sprawy z winnicą? - zapytała dziewczyna, dosiadając się ze swoim mężem do stołu.
- Cóż, mieliśmy do państwa pisać, że coś się ostatnio dzieje. Liście zaczęły usychać, nie wiadomo z jakiego powodu - wyjaśnił Franco.
- Jakaś zaraza? - spytał Smok, nalewając soku pomarańczowego swojej żonie.
- Prawdopodobnie tak Panie. Już szukamy antidotum, by rozpylić je na chore pędy - odparł tym razem Fabian.
- Nie przejmujcie się, poradzimy sobie jakoś. Przecież to nie wasza wina - poleciła fiołkowooka, widząc strapione miny rodziny.
- Przepraszam za spóźnienie, Karino stał się nagle jakiś niespokoj... - urwał Tyler, wchodząc do pomieszczenia w którym dostrzegł parę Ślizgonów. - Pani Lily.
- Mówiłam, byś i ty zwracał się do mnie po imieniu.
- Już wiem czemu koń tak zareagował. Wyczuł swoją właścicielkę - powiedział i z uśmiechem dostawił swoje krzesło koło czarnowłosej.
Draco siedzący z lewej strony, spojrzał na niego morderczym wzrokiem, a następnie szklane naczynie z wodą wywróciło się, oblewając chłopaka.
- Przepraszam, pójdę się przebrać - powiedział dwudziestolatek, wstając, a następnie szybko opuścił kuchnię.
Pani Malfoy nic nie powiedziała, choć spojrzała oskarżycielsko na swojego męża. Wiedziała, że to jego sprawka. Było to widać w jego oczach, które zamieniły się tym szczególnym blaskiem.
- A jak idzie Państwu nauka w  szkole?
- Delfino, proszę zwracaj się do nas po imieniu. Jesteś od nas starsza, więc nie wypada, byś tak mówiła. To nas w pewnym sensie nawet obraża, prawda kochanie?
- Oczywiście. Zgadzam się z tobą w stu procentach, skarbie - odpowiedział stalowooki.
- Dobrze, więc postaram się zmienić swój nawyk - odpowiedziała kobieta z westchnieniem, choć na ustach pojawił się szeroki uśmiech.
- To co do poprzedniego pytania, w szkole idzie dość dobrze. Mimo nawału nauki, dajemy sobie radę oraz mamy dla siebie i znajomych trochę czasu. Lily i tak jest najlepszą uczennicą.
- Nie prawda, nie słuchajcie go. Jest przecież jeszcze...
- Tak, Elena - przerwał jej.
- A Hermiona? - spytała, nie dając za wygraną.
- Ona posiada tylko wiedzę książkową, nic więcej.
- Ty też przecież jesteś dobry. Harry także dzięki nam wiele się podciągnął.
- To na jakie profile chodzicie i co chcecie robić dalej w życiu ? - zapytała nieśmiało Alice.
- Na prawo, a po szkole obejmiemy stanowiska naszych ojców - wyjaśniła Lily, znając trochę mugolskie profile.
- Prawo to dość poważny i ciężki wybór.
- Tak, ale nie dużo już nam zostało.
- Pani... - zaczęła Delfina, lecz przerwała pod spojrzeniem fiołkowych oczu. - Pokój jest przygotowany. Czekał na was codziennie odświeżany, ponieważ nie wiedzieliśmy kiedy się pojawicie.
- Dziękujemy, to miło z twojej strony. Chodź Draco, przebierzemy się, by skorzystać z tej pięknej pogody. Co ty na to?
Chłopak uśmiechnął się zadowolony, a następnie wstał ze swojego miejsca.
- Nie o tym mówię, zboczeńcu jeden. Tobie tylko jedno w głowie - rzuciła, wycofując się powoli z kuchni, widząc rosnące w oczach chłopaka pożądanie.
Gdy tylko zniknęli domownikom z oczu, można było usłyszeć jeszcze melodyjny śmiech dziewczyny i głośne - Draco! - na co Ester przewróciła tylko oczami.
- Nadal nie przeszło ci to głupie uczucie do naszego Pana? - spytała Pearl, patrząc uważnie na dziewczynę.
Ta jednak nic nie odpowiedziała. Nie musiała, bowiem każdy znał odpowiedź na to pytanie.