sobota, 28 lutego 2015

Rozdział 24.


Droga rodzinko, 
Hacjenda jest wspaniała. Tak tu dużo roślinności, która dodaje uroku temu miejscu. Lot minął nam spokojnie, a służba jest bardzo miła, choć na początku myślała, że ja i Draco jesteśmy rodzeństwem. Brakuje mi Eleny. Ma wsiadać w samolot i przylatywać do nas, bo jak nie, to sama się po nią wybiorę. To nie jest żart, od razu zaznaczam. 

Całujemy.
Lily i Draco.

- Może być - mruknęła sama do siebie, czytając swój list na głos.
- Co robisz kochanie? - spytał Draco, nachylając się nad nią, a następnie pocałował fiołkowooką, siadając obok niej oraz otaczając ją swoim ramieniem. Siedzieli bowiem na drewnianej huśtawce, bujając się nieznacznie.
- Pisałam list do naszych rodziców. Chcę bowiem, by przyjechała tu moja siostra. The Sparks zjawią się w Meksyku za trzy dni. Co ty na to, by zatrzymali się tutaj? - spytała, wpadając nagle na ten pomysł.
- Lubię ich i myślę, że miejsca na pewno dla wszystkich starczy.
- Wiesz, chętnie zaprosiłabym i Harry'ego. Stęskniłam się za Charlie. Poza tym wiedziałabym co robi i czy niczego dodatkowo się nie uczy.
- No tak, musisz go szpiegować.
- Czy gdybym okłamała cię kiedyś w słusznej sprawie, wybaczył byś mi to? - zapytała nagle, zadzierając głowę do góry, jednak nadal przytulając się do chłopaka.
Stalowe tęczówki spojrzały na nią uważnie, a następnie usłyszała głośne westchnięcie.
- Zależy od sytuacji. Jeśli miałoby to na celu czyjeś życie, to pewnie tak. Co do innej sfery, to nie mam pojęcia. Wiem jednak, że nie mógłbym bez ciebie żyć.
- Będziesz ze mną nawet wtedy, gdy odwróci się ode mnie cały świat?
- Oczywiście. Nigdy cię nie zostawię - odparł, a następnie dziewczyna namiętnie go pocałowała.
- Chcesz zobaczyć okolicę? Mi pokazał ją już Tyler. Przejdziemy się.
- Chętnie wypróbował bym naszą nową sypialnie - mruknął, a na jego ustach zagościł lubieżny uśmieszek.
- Będziemy mieć na to cały miesiąc. Tak poza tym, wyspałeś się?
- Tak, jestem teraz pełen energii.
- To chodź coś zjeść, a następnie pójdziemy na spacer - powiedziała, podkreślając ostatnie słowo.
- Och, no dobra - mruknął, a następnie trzymając się za dłonie, wkroczyli do kuchni.
- Delfino, podgrzejesz dla Draco tortillę? - spytała uprzejmie, siadając z nim przy okrągłym stole, który stał w pomieszczeniu.
- Oczywiście, zaraz będą gotowe - odparła, zwinnie kręcąc się po kuchni.
- Wysłałaś list?
- Tak. Zmaterializuje się przed nimi. Poza tym Delfina i jej rodzina nie wiedzą nic o magii.
- Powiemy im?
- Myślę, że lepiej będzie, jak będą żyć w niewiedzy, jak długo się da. Poza tym pomyślałam sobie, że chciałabym kupić tą winnice. Jedynie kawałek jest nasz, a reszta to posesja jakiegoś starszego, samotnego wdowca.
- Po co?
- Podoba mi się, a poza tym myślę, że to dobra inwestycja. Najęlibyśmy ludzi, którzy nadzorowaliby zbiory, sprzedaż i wypłacali robotnikom należyte wypłaty. Nam samym też przybyłoby pieniędzy. Chcę mieć coś swojego, a nie tylko ciągnąć z rodzinnych skarbców. Do tego mielibyśmy powód, by częściej tu przyjeżdżać.
- Bardzo chcesz tych winnic?
- Nie wiesz nawet jak bardzo.
- Więc załatwione. Porozmawiamy z Franco, który by się tym wszystkim zajmował pod naszą nieobecność i zostanie kwestia samego kupna.
- Jesteś kochany - powiedziała, dając mu buziaka w policzek.
Gdy blondyn zjadł, wybrali się tak jak było mówione na spacer, a po kolacji, zmyli się do siebie, wypróbować nowy pokój.

- Dzień dobry - usłyszeli, gdy jedli właśnie śniadanie. Od przyjazdu na hacjendę minęły trzy dni. Może to mało, ale im w tym czasie udało się zadomowić, porozmawiać z Michaelem oraz odkupić od niego winnice. Cena jak wspominał Tyler, nie była mała, ale w porównaniu z majątkiem ich rodzin, była to niewielka jego część.
- Elena - zawołała, zrywając się z miejsca, wśród zdziwionych spojrzeń reszty domowników.
Tak, Lily nie traktowała ich jak służby i chciała, by jadali z nimi normalnie posiłki oraz mówili wszystko otwarcie, bez żadnego lęku. Czarnowłosa rzuciła się na siostrę, ściskając ją mocno.
- Bo mnie udusisz i tyle się mną nacieszysz - rzuciła, choć z jej twarzy nie schodził uśmiech.
- Oj tam, oj tam.
-  Wiesz, żeby nie być samotna, przyprowadziłam ze sobą gości - dodała Panna Lestrange, a do pomieszczenia wszedł Harry, Syriusz trzymający Charlie oraz Remus, którego Lily również zaprosiła.
- Siadajcie. Zjecie z nami? - spytał Draco, gdy przywitał się z gośćmi.
- Z przyjemnością - odpowiedzieli, zajmując wolne miejsca, których było dość sporo.
- Jak lot? Mała była grzeczna? - spytała starsza fiołkowooka, patrząc na dziewczynkę, która oczywiście od razu powędrowała do jej męża.
- Jak aniołek - odparł wilkołak.
- Pięknie tu. Już nie mogłam się doczekać, żeby was odwiedzić. Jak miesiąc miodowy?
- Miesiąc miodowy? - przerwał Elenie Syriusz.
- Tak. Ja i Draco jesteśmy małżeństwem - odpowiedziała Pani Malfoy.
- Jak to się stało? Jeszcze niedawno byliście wrogami. Nie jesteście poza tym za młodzi?
- Łapo, proszę.
- Czekaj. W tych warstwach, małżeństwa są ustalane przy narodzeniu dziecka.
- Tak było i w tym przypadku, jednak to nie zmienia też faktu, że się w sobie na prawdę zakochaliśmy - odpowiedział blondyn, nie zwracając uwagi na przysłuchują się rodzinę Arango.
- Jak nazywają się twoi rodzice? - spytał Lupin.
- Co to za pytanie?
- W Anglii nie mieszka żaden Salvatore.
- Gdyż przenieśliśmy się do Bułgarii. Poza tym to panieńskie nazwisko naszej matki.
- Musicie być dość wysoko postawioną rodziną, skoro spełnialiście kryteria Malfoyów - podsumował Black.
- Może starczy tego przesłuchania? Skoro zjedliśmy, chodźmy się przejść. Pokażemy wam okolicę - zakończył Draco, wstając od stołu.
- Naskoczyliście na nich jak na zbrodniarzy - odezwał się Harry, a następnie pogratulował serdecznie parze, patrząc z ukosa na dwóch Huncwotów.
- Wybaczcie nam. Wiecie, że jesteście dla mnie jak rodzina i jako przyszywany wujek, chcę waszego dobra.
- Dziękujemy ci Syriuszu, jednak nie masz o co się martwić. Delfino, proszę przygotuj pokoje. Gdyby ktoś coś od nas chciał lub się pojawił, mam przy sobie telefon.
- Oczywiście.
Gdy tylko czarodzieje opuścili hacjendę, odezwała się Ester:
- Ustawiane małżeństwo? Byli wrogami? Poza tym ile oni mają lat?
- Siedemnaście - odparł Tyler.
- Przestańcie, to nie nasza sprawa.
- Może pan Piękny jej nie kocha, tylko jest z nią, bo musi
- Ester! To mąż Lily, która jest panią tego domu. Draco widać, że ją kocha. Kupił nawet dla niej winnice.
- Jest ładna i nic poza tym.
- Chyba zazdrość cię zaślepia, siostro. Jest bardzo ładna, miła i uprzejma - odezwał się Fabian.
- Nie każdy zachowałby się jak ona. Pozwala mówić nam do siebie po imieniu, jadać ze sobą oraz być szczerym w każdej sprawie - dokończyła Pearl, a Alicja kiwnęła potwierdzająco.
- Tyler i ty przeciwko mnie. Ona nie jest go warta.
- Chyba odwrotnie. Lily, to cudowna dziewczyna.
- Skończcie! To nasi pracodawcy, nie ważne ile mają lat - powiedział Franco, kończąc tym samym temat.

- Kupiliście winnice? - spytał Harry, tak jak i reszta zajadając się dojrzałymi kiściami.
- Tak, to pomysł tej wariatki.
- Dzięki, ale uważam, że to była świetna okazja. Z naszych zbiorów będą robione pyszne wina, które będą eksportowane do wielu krajów. Mając już inwestora, z każdego zbioru dostaniemy parę butelek za współpracę. Poza tym można nieźle na tym zarobić i dać innym pracę.
- Kiedy z ciebie stała się taka optymistka? - spytała ze zdziwieniem Elena.
- To miejsce tak na mnie wpływa - zaśmiała się, ruszając dalej.

- Długo was nie było - rzucił wokalista The Sparks, wstając z kanapy.
- Daniel? - zapytała młodsza bliźniaczka, a następnie rzuciła się na szyję chłopaka.
- A ze mną się tak nikt nie przywita? - spytał Mike, a zgromadzeni buchnęli śmiechem.
- Chodź biedaku - odezwała się Lily, przytulając go mocno.
- Jedna mnie kocha - fuknął, pokazując reszcie język.
- Ej, bo będę zazdrosny - odzywał się Draco.
- Ty masz Charlie - odpowiedziała, wskazując na dziewczynkę na jego rękach. Jak na dwa latka i trzy miesiące, potrafiła już dość ładnie mówić, chodzić i psocić, gdzie tylko się dało. To chyba przez wpływ dwóch huncwotów i syna jednego z nich.
- Mike, przyjacielu, zamień się - jęknął blondyn.
- No nie wiem, nie wiem. Panna Salvatore...
- Pani Malfoy - poprawił go stalowooki.
- Że co?
- Lily jest już jego żoną - powiedział Harry.
- Idę się powiesić. Ten tu, zgarnął jedną ślicznotkę, a blondaś drugą. Czemu taki los spotyka właśnie mnie? - wychlipał teatralnie. Zamiast wywołać współczucie, pomieszczenie wypełnił głośny śmiech.
- Śmiejcie się z biednego człowieka. Zobaczycie jak będziecie płakać nad moim grobem - dodał, a zgromadzeni zaśmiali się z nową siłą.
- Charlie, mogę liczyć choć na ciebie? - spytał wyciągając ręce w jej stronę. Ta spojrzała na niego uważnie jakby chcąc zobaczyć wnętrze, a następnie z uśmiechem powędrowała do chłopaka.
- Zabrano już wasze rzeczy?
- Tak, chyba Fabian je wziął.
- Świetnie. Kiedy macie pierwszy występ? - dopytywała Lily, siadając na kanapie, a za jej przykładem miejsce zajęła reszta.
- Jutro wieczór. W ciągu miesiąca będziemy mieć gdzieś sześć koncertów. Te, które będą dalej, będą wymagać przeniesienia się tam, ale po zakończeniu ostatniego, znów przyjedziemy - wyjaśnił Joe.
- Może chcecie coś do picia? - spytał Draco, podnosząc się z miejsca i zmierzając do barku.
- Może być szkocka z lodem - powiedział Daniel.
- Dla mnie to samo - usłyszał zbiorową odpowiedź.
- Ja kochanie poproszę lampkę czerwonego wina.
- Ja również - odezwała się Elena, siedząca na kolanach ukochanego.
- A co dla ciebie Charlie?
- Sok - pisnęła radośnie.
- Ja po niego pójdę - rzuciła pani domu, a następnie ruszyła w kierunku kuchni.
Kucharka była zajęta krajaniem warzyw, a jej dwie córki myły naczynia. Jedynie Ester stała bezczynnie, opierając się o blat.
- Delfino, nie będzie to dla ciebie kłopot, gotować dla tylu osób? Jeśli tak, to powiedz. Parę rąk do pomocy na pewno się znajdzie - powiedziała, biorąc szklankę z półki, a następnie nalała do niej trzy czwarte soku, który stał na stole.
- Oczywiście, że to nie kłopot. Nie martw się, mam pomoc - odpowiedziała z uśmiechem.
- No to się cieszę i uprzedzam, że nadal jadacie z nami w salonie.
- Ale goście...
- Jesteście mieszkańcami tego domu. Nie ważne czy ktoś przyjdzie, no chyba, że byliby to moi lub Draco rodzice - powiedziała, a następnie posyłając uśmiech kobiecie, wyszła z pomieszczenia.
- Co za lizuska - fuknęła Ester.
- Mówiłam tyle razy skończ, bo wszyscy na tym ucierpimy.
- Już nic nie mówię - mruknęła wychodząc.

- Pamiętacie wakacje w Japonii? - spytała nagle Brad, gdy siedzieli przy obiedzie.
- Tak, to były ostatnie wakacje nim wróciłyśmy do Anglii. To właśnie rok temu się spotkaliśmy. Pamiętam jaka Elena przyszła zszokowana do pokoju, a miała wybrać się tylko po lody na dół. Oznajmiła wtedy, że spotkała Daniela Beneta.
- Miłość od pierwszego wejrzenia - wtrącił się Mike, przerywając Lily. - Patrzyli na siebie, jak zaklęci, dopóki winda się nie zatrzasnęła.
- A co było na koncercie? - spytał David. - Nagle przestał śpiewać, zauważając ją w tłumie. Nie obchodziło go wtedy nic.
- Wciągnął mnie na scenę i zaczął śpiewać - powiedziała Elena z uśmiechem.
- A po koncercie za kulisy. Na dodatek okazało się, że mieszkamy w tym samym hotelu i resztę wakacji spędziliśmy już razem - zakończyła pani domu.
- Nasza historia i tak była lepsza - skwitował Draco z uśmiechem.
- Jak ona brzmi? - spytała Ester, a  wszyscy spojrzeli na nią uważnie.
- Jak już wspominamy - odpowiedziała Elena zaczynając opowieść. - Lily i Draco nienawidzili się, praktycznie nie znając się. On uczył się w Londynie, a my w Bułgarii. Na szósty i siódmy rok nauki w internacie, mieliśmy się przenieść do Anglii. Od razu wpadli sobie w oko, lecz gdy Draco się przedstawił, moja siostra zaczęła traktować go chłodno, wiedząc, że to on jest jej przeznaczony. On bowiem nie wiedział, że to jego przyszła żona, gdyż posiadałyśmy nazwisko panieńskie naszej matki. Biedny starał się o nią, a ten uparciuch wmawiał sobie, że go nie kocha. W święta miały odbyć się zaręczyny i to właśnie tam okazało się, że Lily którą pokochał, jest jego przyszłą żoną. Właśnie wtedy zaczęli się trochę dogadywać, ale stało się coś przez co stali się wrogami.
- To już nasza tajemnica - odparł blondyn, gdy wszyscy na nich spojrzeli.
- W szkole stali się wrogami - rozpoczął tym razem Harry - Co to się działo, to była jednym słowem masakra. Wyzywali się, używając takiego słownictwa, że wicedyrektorka dała im masę szlabanów, których jeszcze nie odrobili do tej pory. Najlepsze chyba jednak było jak Lily została blondynką. Draco wlał jej farbę do włosów, do szamponu. Nie dość, że spóźniła się na lekcje, to jeszcze wpadła w piżamie i zaczęła kłócić się z chłopakiem. Oczywiście wylądowali przez to na dywaniku.
- No ale odwdzięczyłam się - wtrąciła się dziewczyna.
- Jasne. Tym razem to ja wściekły wszedłem do Wielkiej Sali z brązowymi włosami. Znów się sprzeczaliśmy, a następnie na oczach wszystkich cię pocałowałem.
- A ja cię odepchnęłam i uderzyłam w twarz.
- I nie wiem w jaki sposób po paru dniach zostaliście parą - zauważył Wybraniec.
- To nasza kolejna tajemnica. Jedyne co mogę powiedzieć to, że pogadaliśmy szczerze przez noc, dzięki komuś i tak wyszło - odpowiedziała fiołkowooka.
- A rano były walentynki. Zwiali z Eleną ze szkoły i przyjechali do nas - dorzucił swoje trzy grosze Richard.
- Reszta roku minęła już spokojnie, choć nikt nie wiedział o ich związku, a niedawno odbyło się wesele.
- Czemu go ukrywaliście? - spytał Remus.
- Czy możesz sobie wyobrazić minę wicedyrektorki, gdy dowie się, że jesteśmy małżeństwem? - spytała z błyskiem w oku Malfoy, a na twarzy Lupina zagościło zrozumienie.
- Lubią wielkie wejścia - skwitowała Elena z westchnięciem.
- Oczywiście. Nie mogłoby być inaczej.

sobota, 21 lutego 2015

Rozdział 23.


Podróż minęła im nadzwyczaj szybko. Tutaj pogoda była kompletnie inna niż w Londynie. Ciepłe promienie słońca, ogrzewały mocno ziemię, która nie miała nic przeciwko temu.
Wychodząc z samolotu, podciągnęli rękawy bluzek, które mieli na sobie oraz założyli okulary przeciwsłoneczne, a następnie trzymając się za dłonie, ruszyli ku wynajętemu samochodowi z kierowcą.
- Dzień dobry, Państwo Malfoy? - spytał opalony mężczyzna po czterdziestce.
- Tak, to my - odparła Lily, wsiadając do wozu. Walizki im nie zawadzały, gdyż po prostu je zmniejszyli i wsadzili do kieszeni. Od czego przecież były czary?
- Jedziemy najpierw w jakieś specjalne miejsce, czy wprost do domu?
- Najpierw dom. Jesteśmy zmęczeni po podróży - odpowiedział Draco w języku mężczyzny, którym bardzo dobrze władał, jak i wieloma innymi, które również musiał znać. Mężczyzna o nic już nie pytając, odpalił samochód, a następnie ruszył w tylko sobie znanym kierunku.
Lily będąc zmęczona lotem, ułożyła swoją głowę na kolanach blondyna i kołysana manewrami pojazdu, usnęła niczym dziecko. Dopiero silny podskok maszyny ją przebudził, gdyż jechali po kamieniach.
- Już jesteśmy na miejscu? - spytała, patrząc, że jej mąż również usnął, jednak jeszcze się nie obudził.
- Tak - odparł życzliwie kierowca. - Dojechaliśmy na hacjendę - poinformował. Czarnowłosa delikatnie obudziła chłopaka, a następnie wyszła z samochodu.
Plac na którym się znajdowali, był ogromny i otoczony ze wszystkich stron wysokimi, żółtymi murami, które mogły mieć coś około 3 - 4 metrów. Jedyną drogą wjazdu i wyjazdu był wycięty szeroki łuk w owym ogrodzeniu, które można było zablokować, zamykając drewniane, masywne wrota, które u nasady były wykończone półkolem, by idealnie pasować do łuku. Grunt po którym stąpali, był wysypany białymi kamykami, które urzekająco pasowały do zielonej roślinności, której było tu mnóstwo. Równo przycięta trawa porastała swobodnie na około, duże, rozłożyste drzewa zapraszały do swojego cienia, a zadbane żywopłoty, dodawały jeszcze więcej zieleni. Prócz tego, rosły tu także różnego koloru kwiaty, które roztaczały w powietrzu przyjemną woń.
Przed wejściem stała okrągła, marmurowa fontanna z której tryskała czysta woda. Co do samej hacjendy, była ona śliczna. Bordowe ściany i białe wykończenia pasowały do siebie idealnie, tak jak wycięte łuki w ścianie głównej, która prowadziła do wejścia do budowli. Dzięki nim owo wejście wyglądało jak ganek na którym wśród wysokich kwiatów w wazonach, znajdowała się duża, drewniana huśtawka.
- Pięknie tu - powiedziała Lily, gdy Draco stanął obok niej.
- Mi też się podoba. Chodź, wchodzimy dalej - powiedział, ciągnąć ją za rękę.
Po otworzeniu drzwi, ujrzeli dużą przestrzeń. Tak jak i hacjenda z zewnątrz, tak i wewnątrz ściany były bordowe, a wiele prostych kolumn, mających dodać przepychu pomieszczeniu, były białe. Nie było tu prostych przejść, a wszystkie były zakończone łukami, które również zostały wyeksponowane przez pomalowanie ich na biało. Dalej można było wybrać dwie drogi, albo wejść na górę po dużych, drewnianych schodach, lub udać się prosto.
Para nowożeńców postanowiła wpierw zwiedzić parter. Idąc prosto, zobaczyli duży salon nie oddzielony żadną ścianą, również bordowo - białego. Większą część pomieszczenia, zajmowały duże, kremowe kanapy, okrążające szklany stolik. Oprócz tego, znajdowały się tu jeszcze tylko barek z alkoholem, komoda oraz duże okna, wychodzące na ścianę, która tak jak i wejściowa, była powycinana przez łukowate przejścia.
Podążając dalej prosto, weszli do dużej jadalni. To pomieszczenie było już w cytrynowo - białych kolorach. Centralne miejsce zajmował podłużny, zaokrąglony stół i dwadzieścia krzeseł, wykonanych z ciemnego drewna, ozdobionych motywami roślin. Kredens oraz lustro z komodą, było z tego samego kompletu. Nad stołem, na którym stał jeden z wielu wazonów herbacianych róż, wisiał kryształowy żyrandol, którego wykończenia miały złoty kolor. Również na ścianach znajdowały się różne portrety i doniczki z wysokimi, zielonymi roślinami. Kuchnia była następnym pomieszczeniem do którego weszli. Było to całkiem spore pomieszczenie pomalowane na brzoskwiniowo z mlecznymi  wykończeniami. Hebanowe meble i jasne kafelki dodawały radości temu pomieszczeniu, oświetlanemu przez promienie słońca, które wpadały przez duże okno, pod którym znajdował się blat, zapełniony świeżymi warzywami, ułożonymi w specjalnych misach. Pod ścianą z lewej strony, znajdował się także prosty, okrągły stół, który nakryty został białym obrusem o kolorowych, kwiatowych wykończeniach. Na nim stała zaś doniczka w której rosła bazylia. Obok znajdowało się siedem krzeseł.
- Służba czeka na zewnątrz - powiedział mężczyzna, który ich tu przywiózł.
- Prowadź - powiedziała Lily. Myślała, że będą to skrzaty, jednak jak się okazało, była w błędzie.
Wychodząc przez balkon w salonie na taras, na którym stał kolejny stół, przy którym mogli zjeść na świeżym powietrzu oraz wiklinowe fotele, na których można było usiąść i podziwiać piękne widoki jakie się przed nimi rozpościerały. Przed sobą mieli dużą działkę, porośniętą winną latoroślą. Po prawej stronie znajdowała się stajnia, a po lewej zaś duży basen z leżakami, stojącymi przy jego brzegu. W oddali rozciągał się piękny łańcuch zielonych, górzystych wzniesień.
- Witamy na hacjendzie - powiedziała czarnowłosa kobieta, o włosach spiętych w koka oraz miłym uśmiechu. Była ona ubrana w śnieżnobiały strój o kolorowych, kwiatowych haftach. Tak samo były przyodziane dziewczyny, stojące obok niej.
- Jesteśmy do waszych usług - dodał mężczyzna, ściągając z głowy kapelusz, a za jego przykładem poszło dwóch chłopaków.
- Miło mi was poznać, jestem Lily - przedstawiła się uprzejmie, witając się z każdym z osobna.
Jak się okazało, czarnowłosa kobieta to Delfina, dwie blondynki : Alicja i Pearl to jej córki, siwawy mężczyzna o imieniu Franco, to jej mąż, brązowooki Tyler - syn, a Ester i Fabian, to jej siostrzeńcy, których adoptowali, gdy bliźniaki straciły rodziców, mając czternaście lat.
Gdy po poznaniu wszyscy rozeszli się w swoje strony, Delfina oznajmiła uprzejmie:
- Państwa pokoje są już przygotowane.
Mimo, że miała ponad czterdzieści pięć lat, to wyglądała na dziesięć lat młodziej.
- Zwracaj się proszę do nas po imieniu. Jesteś starsza, więc nie wypada byś tak do nas mówiła - poleciła fiołkowooka.
- No dobrze. Co ma być na obiad?
- Wybór oddajemy tobie. Zjemy co nam przyrządzisz - odpowiedziała radośnie, ściskając dłoń kobiecie.
- Pokoje? - spytał nagle Draco, marszcząc czoło.
- Tak - odparła zdziwiona owym pytaniem.
- Delfino - zaśmiała się Lily rozumiejąc. - Ja i Draco jesteśmy małżeństwem.
- Och przepraszam, myślałam, że... Jesteście tacy młodzi.
- Nic się nie stało. To tylko małe nieporozumienie - odpowiedziała, widząc zmieszaną kobietę.
Widać zostali zatrudnieni przez jakąś agencję, której zlecili to ich rodzice, nie wyjaśniając nawet kto będzie w niej mieszkał.
- To ja pójdę do pokoju, bo boli mnie głowa - powiedział blondyn, a następnie pocałował swoją żonę i ruszył na górę.
- Leki są w mojej błękitnej walizce - rzuciła sugestywnie do odchodzącego chłopaka. Nie chciała powiedzieć przy Delfinie powiedzieć, że mają eliksiry, bo nie wiadomo czy kobieta wie coś w ogóle o magii.
- Ja jeszcze raz bardzo...
- Na prawdę nic się nie stało. Nie kłopocz sobie tym głowy. Widziałam tu stajnię. Czy są w niej konie? - spytała Ślizgonka, chcąc zmienić temat.
- Oczywiście, mój syn się nimi zajmuje.
- Gdyby Draco pytał, to powiedz mu, że wybrałam się na przejażdżkę, dobrze? Wrócę przed obiadem. Tak poza tym, o której będzie?
- O 14.00
- Świetnie - zakończyła, a następnie z uśmiechem na twarzy, ruszyła w stronę stajni. Zbliżając się do niej coraz bardziej, usłyszała rżenie, przez co uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Pamiętała, jak będąc mała, Mark uczył ją jazdy konno. Widząc jak bardzo kochała te zwierzęta w wakacje zawsze jeździli gdzieś, choćby na parę dni, gdzie były stadniny. Wchodząc do pomieszczenia w oczy od razu rzucił się jej rumak o maści koloru smoły. Bez lęku podeszła do niego, mimo że patrzył na nią uważnie swoimi ciemnymi, przeszywającymi oczami, a następnie bez wahania pogłaskała go czule po pysku. Ten jednak się nie cofnął, lecz z lubością pozwolił dalej się głaskać.
- Polubił Panią - usłyszała za sobą czyjś głos. Odruchowo odwróciła się, chcąc zobaczyć kto to.
W wejściu, oparty o framugę i bawiący się kapeluszem, stał syn Delfiny, Tyler. Był on wysokim, dobrze zbudowanym chłopakiem, co ukazywała opięta koszulka, w którą był ubrany. Czarne, krótko przycięte włosy, ukazywały widoczne kości policzkowe, a brązowe oczy patrzyły na nią z zainteresowaniem. Prócz siwej koszulki miał na sobie także czarne spodnie, wysokie buty tego samego koloru i czerwoną chustkę zawiązaną na szyi, a także na prawym nadgarstku. Nie można było zaprzeczyć, był przystojny, szczególnie będąc widocznie opalonym, co dodawało mu jeszcze więcej atrakcyjności.
- Jestem Lily. Mogę wiedzieć jak do niego mówić?
- To Karino. Jest bardzo nieufny i mało komu pozwala się dotykać - odpowiedział, nie przestając jej obserwować.
- Jest śliczny. Osiodłasz go dla mnie? Chcę się przejechać - powiedziała, odwracając się w stronę chłopaka.
- Już się robi - odparł, a następnie zaczął zwinnie krzątać się obok konia.
- Nie znam okolicy. Może miałbyś ochotę mi towarzyszyć? - spytała, nagle uświadamiając sobie owy fakt.
- Z przyjemnością - odparł, wyprowadzając drugiego konia, a następnie powoli ruszyli w stronę winnicy.
- Do kogo ona należy? - spytała dziewczyna, jadąc truchtem obok swojego przewodnika.
- Część przynależy do hacjendy, a reszta do starego wdowca, nieposiadającego żadnej rodziny.
- Duże są coroczne zbiory?
- Średnie. Kiedyś te winnice tętniły życiem i wydawały ogromne plony, teraz tak jak i stary właściciel, przygasły. Panu Michaelowi już nie zależy. Nie ma komu zostawić winnic w spadku, a mało kto chce je kupić przez dość wysoką cenę. To dużo ziemi i nie każdy jest w stanie kupić od razu całość.
- Długo tu mieszkasz?
- Od dzieciństwa, a ty Pani?
- Mów mi Lily, nalegam. Poza tym ja jestem z Anglii, choć większość życia spędziłam w Bułgarii razem z siostrą.
- Masz jeszcze siostrę?
- Mam tylko siostrę. Draco to mój mąż - wyjaśniła, a chłopak aż przystanął ze zdziwienia.
- Mąż? Przepraszam, że spytam, ale ile masz lat?
- Rocznikowo siedemnaście.
- Siedemnaście? Tylko tyle? Jak to możliwe, że jesteś już mężatką?
- Draco był mi przeznaczony od dziecka. Poza tym jesteśmy po ślubie dopiero dwa dni. Ta hacjenda, to prezent ślubny od naszych rodziców i tu spędzimy miesiąc miodowy. A ty ile masz lat?
- Dwadzieścia. Jestem najmłodszy z rodzeństwa.
- Ja jestem starsza od siostry tylko o parę minut.
- Bliźniaczki?
- Jednojajowe - dopowiedziała z uśmiechem, a następnie spojrzała na zegarek. - Za pół godziny obiad, wracamy - dodała, po czym ściągnęła wodze swojego rumaka.
- Może pościgamy się to pierwszy? - zaproponowała z błyskiem w oku.
- Nie chcę żebyś zrobiła sobie krzywdę.
- Chyba śnisz. Nie masz ze mną szans. Kto ostatni ten osioł - oznajmiła, a następnie śmiejąc się, pogoniła Karino.
Rumak pędził jak szalony, czując się w swoim żywiole. Oczywiście wierzchowiec chłopaka nie miał z nim szans.
- Wygrałam - powiedziała zadowolona.
- Dałem ci fory - rzucił marszcząc nos.
- Nie umiesz kłamać - odpowiedziała, czując kłamstwo na kilometr.
Będąc niemagicznym, nie wiedział, że jego myśli latają mu dookoła głowy, jak natrętne, dobijając się do zmysłów leglimenty.
W wesołych nastrojach weszli do kuchni w której krzątała się kobieta i trzy dziewczyny. Ester była szatynką, o karmelowych oczach i opalonej skórze. Jej proste włosy sięgały łopatek, a czoło miała przewiązane cienkim, skórzanym rzemykiem.
Alicja i Pearl to blondynki, bardzo do siebie podobne. Obydwie miały niebieskie oczy odziedziczone po ojcu, jednak rysy twarzy były Delfiny.
- Już podaje do stołu - powiedziała, widząc dziewczynę.
- Więc pójdę po Draco - rzuciła, a następnie skierowała się na górę. Otwierając kolejne drzwi w końcu natrafiła na ten pokój.
Jej ukochany tak słodko spał, że nie miała serca go budzić. Machnęła ręką, a wszystkie ich rzeczy powędrowały na swoje miejsce. Zerkając jeszcze raz na blondyna, uśmiechnęła się, a następnie wyszła, zamykając za sobą cicho drzwi.
- Śpi. Zjemy więc bez niego. Czemu są tu tylko dwa nakrycia? - spytała, patrząc na długi stół.
- Dla Pani i Pana - odparła Ester.
- A wy gdzie jecie?
- W kuchni oczywiście - odpowiedziała trochę chamsko, czym Ślizgonka nawet się nie przejęła.
- Więc zjem z wami - odparła, a następnie weszła do kuchni i usiadła na jednym z wolnych miejsc.
- Ale...
- Tak? Nie mogę zjeść z wami? - spytała, patrząc na nią uważnie.
- Zapraszamy - odparł Tyler, kładąc przed nią zastawę.
- Dziękuję i smacznego - powiedziała, zabierając się za apetycznie wyglądające potrawy.

sobota, 14 lutego 2015

Rozdział 22.




Wesele trwało do rana, jednak para młoda zmyła się już po północy. To było ich święto, a przed nimi długa noc. Pierwszy raz miało dojść do czegoś więcej, niż tylko pocałunków i drobnych pieszczot. Dziś, tej nocy mieli oddać się sobie na wzajem.
Draco był podekscytowany, choć i bał się. Nie był nigdy z dziewczyną w taki sposób, a poza tym nie chciał Lily do niczego zmuszać. Wiedział, że została wzięta przez innego siłą i nie miała przyjemnych wspomnień z aktem seksualnym. Po takim przeżyciu, nie łatwo jest komuś zaufać, jednak ona bardzo się starała. Kochał ją i był gotowy zrezygnować z współżycia jak długo dziewczyna będzie tego potrzebowała. To się przecież nazywa miłość, prawda?
Od ogrodu gdzie ją złapał, niósł ją na rękach, przemierzając kolejne dzielące ich metry do swojego nowego, małżeńskiego pokoju. Jak dla nich, zbyt szybko dotarli do drzwi, jednak żadne z nich nie odezwało się słowem, obserwując się uważnie nawzajem.
Lekkim ruchem dłoni blondyn otworzył drzwi do pokoju, a im oczom ukazała się piękna i ogromna, czerwono - czarna sypialnia. Dwie ściany na przeciw siebie były bordowe, na których zostały namalowane czarną farbą dwa bezlistne drzewa, a kolejne dwie ściany były ciemne, jak noc. Największą część pokoju nie zajmowała czarna, narożna szafa, komoda z wielkim lustrem od kompletu, stolik stojący obok małej sofy i dwóch pokojowych foteli wykonanych z czerwonej skóry, zasłonięte okno czy kominek z osadzonymi nad nim małymi, zapalonymi świeczkami. Tym miejscem było ogromne łoże, które było wyeksponowanym meblem, najważniejszym w owym pomieszczeniu. Znajdowały się na nim płatki róż, które razem z innymi zapachowymi świeczkami nadawały romantycznego i intymnego nastroju sypialni, upajając swoim słodkim zapachem każdego, kto w niej przebywał.
Smok, stąpając po podłodze pokrytej płatkami róż, delikatnie położył swoją żonę na czerwonej, satynowej pościeli w małe, czarne zdobienia, a następnie ułożył się koło niej i wtulił w zagłębienie jej szyi.
- Pięknie tu - szepnęła czarnowłosa cicho, jakby bojąc się, że zmąci ta magiczną atmosferę.
- Podoba ci się? Sam przystrajałem  - mruknął, a ciepły oddech chłopaka owiał skórę dziewczyny, sprawiając, że zadrżała. Czując to Ślizgon, nie mógł się powstrzymać i sięgnął jej słodkich ust. Znów chciał zatracić się w ich słodyczy. To był dla niego jak mugolski narkotyk, który uzależniał powodując, że ćpun chciał więcej i więcej.
Lily równie zachłannie oddawała pocałunki. Obawy które w sobie miała przed ową nocą, całkowicie w tej chwili zniknęły. Kochała Draco i chciała zrobić kolejny krok. Wiedziała, że jej ukochany jej nie skrzywdzi i nie odbierze tego, co chce siłą, bo nie musiał. Ona cała była jego.
Gdy oderwali się od siebie, stalowe oczy spojrzały na nią pytająco jakby szukając sprzeciwu, jednak nowo upieczona Pani Malfoy, uśmiechnęła się promiennie, a następnie pocałowała blondyna, dając mu tym samym znak, że chcą tego oboje.
Z każdym pogłębiającym się pocałunkiem, ich dłonie błądziły po swoich rozgrzanych ciałach, zdejmując z siebie kolejne części garderoby.
Skóra pod każdym dotykiem, a nawet choćby muśnięciem, paliła żywym ogniem, chcąc znów poczuć kojącą ulgę ponownego dotyku. Ich tętno przyspieszyło, a serca szybciej zaczęły pracować. Nie ważne było dla nich nic, prócz siebie na wzajem. W tej chwili nie wstydzili się swojej nagości i rozpalonych policzków. Ich języki tańczyły dziki taniec, a splatające się że sobą ciała wyglądało jak jedno. Dodatkowo pobudzali się na wzajem, obsypując swoje ciała miliardami pocałunków.
Draco będąc gotowym, delikatnie wsunął się w swoją ukochaną. Bardzo powoli zaczął się w niej poruszać, patrząc w jej przepiękne, fiołkowe oczy, które w owej chwili błyszcząc, jak dwie gwiazdy, wyglądały jeszcze piękniej. Patrzył w nie, gdyż gdyby coś zabolało jego kruszynę, od razu by się wycofał. Nic niepokojącego jednak w nich nie ujrzał, więc zaczął poruszać się w niej jeszcze szybciej, penetrując ją coraz głębiej.
Obydwoje westchnęli, gdy doszli do spełnienia, a nasienie zalało wnętrze dziewczyny. Zmęczeni, ale zadowoleni, legli koło siebie. Nie ważne było, że ich ciała kleiły się od potu. W końcu stali się jednością i tak zostanie już na całe życie.
- Kocham Cię - szepnęła fiołkowooka.
- Ja Ciebie też - powiedział z uśmiechem. Obydwoje wiedzieli, że to nie były puste słowa, gdyż oddali sobie na wzajem to co było dla nich najważniejsze - siebie na wzajem.

- Dzień dobry Pani Malfoy - mruknął Draco, widząc, że jego żona otwiera oczy.
- Bardzo dobry mój mężu - powiedziała szczęśliwa, wtulając się jeszcze bardziej w nagą klatkę piersiową chłopaka.
- Co byś zjadła?
- A jesteś na którejś pozycji w karcie menu? - spytała z uśmiechem.
- Na pierwszej oczywiście, ale jestem podawany z przystawką, którą jest moja żona.
- No to może małe, miękkie bułeczki z masełkiem i dżemem truskawkowym, a do tego ciepłe kakao?
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - powiedział i zaczął wstawać z łóżka.
- A ty gdzie? - spytała zdziwiona.
- Po nasze jedzenie - odparł, nie przestając się uśmiechać.
Na stoliku stała już taca, na którą wcześniej fiołkowooka nie zwróciła uwagi.
- Myślę, że będzie smakować, sam zrobiłem.
- Zrobiłeś nam śniadanie? - zapytała zdziwiona oraz mile zaskoczona, że wiedział co sobie zażyczy.
- Oczywiście, a myślałaś, że ja, dumny Malfoy, nie potrafię zrobić śniadania dla mojej żony?
- Tak właśnie myślałam - zaśmiała się, podnosząc do pozycji siedzącej.
- Dobra, nie odzywam się - fuknął, robiąc obrażoną minę
- Kochanie, jestem zaszczycona i pełna podziwu. Masz, spróbuj co zrobiłeś - powiedziała, łapiąc bułeczkę, chcąc nakarmić blondyna, jednak ten w ostatniej chwili odwrócił głowę, przez co kanapka wylądowała na jego policzku.
- Tego, to już ci nie daruje - mruknął złowieszczo, a następnie odpłacił się jej tą samą monetą.
- Zrobiłam to nie chcący, ale skoro chcesz wojny, to będziesz ją miał - odparła, rzucając w niego wystrzeloną z łyżki amunicją dżemu, który trafił prosto we włosy.
- Osz ty! - warknął i nim zdążyła uciec z łóżka, przygwoździł ją swoim ciężarem, siadając na jej brzuchu, a następnie unieruchamiając jej dłonie, zaczął smarować ją słodkim specyfikiem.
Nie zauważył jednak, że ta mając trochę swobody, magią bezróżdżkową uniosła kubek z napojem i całe, chłodne już kakao, spłynęło na głowę Ślizgona. Korzystając również z jego zdezorientowania, szybko wyślizgnęła się spod niego, a następnie sturlała się z łóżka.
Widząc to stalowooki, chciał ją złapać, ale ona szybko się podniosła i zaczęła uciekać w stronę łazienki.
Nim zdążyła zamknąć jednak drzwi, do pomieszczenia wbiegł blondyn i niepostrzeżenie wepchnął ich pod prysznic, przyciskając dziewczynę do ściany.
- I co teraz powiesz? - spytał z uśmiechem oraz błyskiem w oku.
- Zimny prysznic - odpowiedziała zwięźle, a następnie odkręciła lodowatą wodę, która zmoczyła dziedzica Malfoyów.
Ten z zimna i zaskoczenia, aż krzyknął, jednak nie uciekł. Ze złowieszczym uśmiechem wyciągnął swoją ukochaną na środek kabiny, przez co i ona została zmoczona.
- Zimno! - krzyknęła, jednak wargi chłopaka nakryły jej usta, uciszając ją tym samym.
Zatracając się w pocałunku, nie zwrócili nawet uwagi na to, że woda zrobiła się nagle przyjemnie ciepła.
- Wyszłam za wariata! - zaśmiała się i korzystając z okazji obmyła się z klejącej mazi.
- Widzisz jakie miałaś szczęście?
- Chyba pecha kochanie - zaśmiała się, pokazując mu język.
- Oj tam, ale przynajmniej dobrze całuje.
- No nie narzekam, więc może być - odparła, a następnie wpiła się w usta męża.

- Może zejdziemy na posiłek do innych? - zaproponowała, gdy wyszli z łazienki, czując, że burczy jej w brzuchu.
- No dobra - mruknął w odpowiedzi, ubierając się w wybrane przez siebie ciuchy.
Gdy obydwoje byli gotowi, złapali się za dłonie i po przywołaniu skrzata, który miał po nich posprzątać w pomieszczeniu, wyszli z pokoju.
- Witajcie dzieci, jak się spało? - spytała z uśmiechem Narcyza, która razem ze swoim mężem, siostrą, szwagrem i siostrzenicą siedziała przy stole. Dziwne jedynie było to, że pośród nich siedział sam Voldemort.
- Dziękujemy, dobrze, a tak poza tym, dzień dobry wszystkim i smacznego.
- Zapraszamy - powiedział uprzejmie Lucjusz, wskazując im miejsca.
- O czym rozmawialiście nim wam przerwaliśmy? - spytał tym razem Draco, podsuwając krzesło Lily, a następnie sam usiadł obok niej, całkowicie ignorując skrzaty, które przyniosły dla nich nakrycia i nowe, ciepłe dania.
- Omawialiśmy wczorajszą ceremonię. Wszystko było idealnie, tak, jak powinno być - odparła Bella, nie spuszczając oczu ze swojego ukochanego pana.
- Mi też się podobała. Wyszło naprawdę wspaniale i z klasą - odezwał się Voldemort.
- Teraz tylko czekać na wnuka - powiedział Rudolf puszczając oczko do swojego nowego zięcia.
- Najpierw musimy skończyć szkołę. Czas na dziedzica przyjdzie po tym, nieprawdaż? - odparła Lily, kierując swój wzrok w stronę Draco.
- Oczywiście kochanie, zgadzam się z tobą w stu procentach.
- Już cię wzięła pod pantofel - zaśmiała się Elena, nie mogąc się powstrzymać.
- Wydaje ci się. To ja będę rządził w tym związku - odpowiedział blondyn, na co dostał z łokcia w bok.
- No wiesz co? Chyba w twoich snach kochanie. Jeszcze ci pokaże - odparła nowa Pani Malfoy, a następnie z błąkającym się uśmiechem po twarzy, zaczęła jeść śniadanie.
- Chyba sobie nagrabiłeś - stwierdził sugestywnie Czarny Pan, patrząc na parę.
- Oczywiście, że nagrabił. Dziś będzie spał na kanapie - rzuciła starsza fiołkowooka, a blondyn od razu zaczął ją przepraszać, przez co wszyscy bez wyjątku zaczęli się śmiać.
- Panna Lestrange miała rację, Lily wzięła cię pod pantofel - powiedział czerwonooki, lekko się uśmiechając.
- Mieliśmy wręczyć wam to wczoraj, ale postanowiliśmy, że wśród prezentów które wczoraj dostaliście, nasze damy wam dziś - oznajmiła Narcyza, a następnie wręczyła im grubą kopertę. Znajdowały się w niej trzy kluczyki i bilety na samolot do Meksyku.
- Co to za klucze? - spytał ciekawy arystokrata.
- Dwa są do skarbca Malfoyów, a trzeci do waszego domku w Meksyku - wyjaśnił dumnie ojciec Ślizgona.
- Dziękujemy wam bardzo, kiedy mamy samolot?
- Dzisiaj, o dziewiętnastej.
- Tak szybko? - spytała starsza fiołkowooka.
- W końcu to wasz miesiąc miodowy.
- Dziękujemy za posiłek. Teraz pójdziemy się przygotować do podróży - rzuciła Lily i razem z Draco ruszyli do siebie. Dopiero teraz zaczynały się prawdziwe wakacje!