Podróż minęła im nadzwyczaj szybko.
Tutaj pogoda była kompletnie inna niż w Londynie. Ciepłe promienie słońca,
ogrzewały mocno ziemię, która nie miała nic przeciwko temu.
Wychodząc z samolotu, podciągnęli
rękawy bluzek, które mieli na sobie oraz założyli okulary przeciwsłoneczne, a
następnie trzymając się za dłonie, ruszyli ku wynajętemu samochodowi z
kierowcą.
- Dzień dobry, Państwo Malfoy? -
spytał opalony mężczyzna po czterdziestce.
- Tak, to my - odparła Lily,
wsiadając do wozu. Walizki im nie zawadzały, gdyż po prostu je zmniejszyli i
wsadzili do kieszeni. Od czego przecież były czary?
- Jedziemy najpierw w jakieś
specjalne miejsce, czy wprost do domu?
- Najpierw dom. Jesteśmy zmęczeni
po podróży - odpowiedział Draco w języku mężczyzny, którym bardzo dobrze
władał, jak i wieloma innymi, które również musiał znać. Mężczyzna o nic już
nie pytając, odpalił samochód, a następnie ruszył w tylko sobie znanym
kierunku.
Lily będąc zmęczona lotem, ułożyła
swoją głowę na kolanach blondyna i kołysana manewrami pojazdu, usnęła niczym
dziecko. Dopiero silny podskok maszyny ją przebudził, gdyż jechali po
kamieniach.
- Już jesteśmy na miejscu? - spytała,
patrząc, że jej mąż również usnął, jednak jeszcze się nie obudził.
- Tak - odparł życzliwie kierowca.
- Dojechaliśmy na hacjendę - poinformował. Czarnowłosa delikatnie obudziła
chłopaka, a następnie wyszła z samochodu.
Plac na którym się znajdowali, był
ogromny i otoczony ze wszystkich stron wysokimi, żółtymi murami, które mogły
mieć coś około 3 - 4 metrów. Jedyną drogą wjazdu i wyjazdu był wycięty szeroki
łuk w owym ogrodzeniu, które można było zablokować, zamykając drewniane,
masywne wrota, które u nasady były wykończone półkolem, by idealnie pasować do
łuku. Grunt po którym stąpali, był wysypany białymi kamykami, które urzekająco
pasowały do zielonej roślinności, której było tu mnóstwo. Równo przycięta trawa
porastała swobodnie na około, duże, rozłożyste drzewa zapraszały do swojego
cienia, a zadbane żywopłoty, dodawały jeszcze więcej zieleni. Prócz tego, rosły
tu także różnego koloru kwiaty, które roztaczały w powietrzu przyjemną woń.
Przed wejściem stała okrągła,
marmurowa fontanna z której tryskała czysta woda. Co do samej hacjendy, była
ona śliczna. Bordowe ściany i białe wykończenia pasowały do siebie idealnie,
tak jak wycięte łuki w ścianie głównej, która prowadziła do wejścia do budowli.
Dzięki nim owo wejście wyglądało jak ganek na którym wśród wysokich kwiatów w
wazonach, znajdowała się duża, drewniana huśtawka.
- Pięknie tu - powiedziała Lily,
gdy Draco stanął obok niej.
- Mi też się podoba. Chodź,
wchodzimy dalej - powiedział, ciągnąć ją za rękę.
Po otworzeniu drzwi, ujrzeli dużą
przestrzeń. Tak jak i hacjenda z zewnątrz, tak i wewnątrz ściany były bordowe,
a wiele prostych kolumn, mających dodać przepychu pomieszczeniu, były białe.
Nie było tu prostych przejść, a wszystkie były zakończone łukami, które również
zostały wyeksponowane przez pomalowanie ich na biało. Dalej można było wybrać
dwie drogi, albo wejść na górę po dużych, drewnianych schodach, lub udać się
prosto.
Para nowożeńców postanowiła wpierw
zwiedzić parter. Idąc prosto, zobaczyli duży salon nie oddzielony żadną ścianą,
również bordowo - białego. Większą część pomieszczenia, zajmowały duże, kremowe
kanapy, okrążające szklany stolik. Oprócz tego, znajdowały się tu jeszcze tylko
barek z alkoholem, komoda oraz duże okna, wychodzące na ścianę, która tak jak i
wejściowa, była powycinana przez łukowate przejścia.
Podążając dalej prosto, weszli do
dużej jadalni. To pomieszczenie było już w cytrynowo - białych kolorach. Centralne
miejsce zajmował podłużny, zaokrąglony stół i dwadzieścia krzeseł, wykonanych z
ciemnego drewna, ozdobionych motywami roślin. Kredens oraz lustro z komodą,
było z tego samego kompletu. Nad stołem, na którym stał jeden z wielu wazonów
herbacianych róż, wisiał kryształowy żyrandol, którego wykończenia miały złoty
kolor. Również na ścianach znajdowały się różne portrety i doniczki z wysokimi,
zielonymi roślinami. Kuchnia była następnym pomieszczeniem do którego weszli.
Było to całkiem spore pomieszczenie pomalowane na brzoskwiniowo z
mlecznymi wykończeniami. Hebanowe meble
i jasne kafelki dodawały radości temu pomieszczeniu, oświetlanemu przez
promienie słońca, które wpadały przez duże okno, pod którym znajdował się blat,
zapełniony świeżymi warzywami, ułożonymi w specjalnych misach. Pod ścianą z
lewej strony, znajdował się także prosty, okrągły stół, który nakryty został
białym obrusem o kolorowych, kwiatowych wykończeniach. Na nim stała zaś doniczka
w której rosła bazylia. Obok znajdowało się siedem krzeseł.
- Służba czeka na zewnątrz -
powiedział mężczyzna, który ich tu przywiózł.
- Prowadź - powiedziała Lily.
Myślała, że będą to skrzaty, jednak jak się okazało, była w błędzie.
Wychodząc przez balkon w salonie na
taras, na którym stał kolejny stół, przy którym mogli zjeść na świeżym
powietrzu oraz wiklinowe fotele, na których można było usiąść i podziwiać
piękne widoki jakie się przed nimi rozpościerały. Przed sobą mieli dużą
działkę, porośniętą winną latoroślą. Po prawej stronie znajdowała się stajnia,
a po lewej zaś duży basen z leżakami, stojącymi przy jego brzegu. W oddali rozciągał
się piękny łańcuch zielonych, górzystych wzniesień.
- Witamy na hacjendzie -
powiedziała czarnowłosa kobieta, o włosach spiętych w koka oraz miłym uśmiechu.
Była ona ubrana w śnieżnobiały strój o kolorowych, kwiatowych haftach. Tak samo
były przyodziane dziewczyny, stojące obok niej.
- Jesteśmy do waszych usług - dodał
mężczyzna, ściągając z głowy kapelusz, a za jego przykładem poszło dwóch
chłopaków.
- Miło mi was poznać, jestem Lily -
przedstawiła się uprzejmie, witając się z każdym z osobna.
Jak się okazało, czarnowłosa
kobieta to Delfina, dwie blondynki : Alicja i Pearl to jej córki, siwawy mężczyzna
o imieniu Franco, to jej mąż, brązowooki Tyler - syn, a Ester i Fabian, to jej siostrzeńcy,
których adoptowali, gdy bliźniaki straciły rodziców, mając czternaście lat.
Gdy po poznaniu wszyscy rozeszli
się w swoje strony, Delfina oznajmiła uprzejmie:
- Państwa pokoje są już
przygotowane.
Mimo, że miała ponad czterdzieści
pięć lat, to wyglądała na dziesięć lat młodziej.
- Zwracaj się proszę do nas po
imieniu. Jesteś starsza, więc nie wypada byś tak do nas mówiła - poleciła
fiołkowooka.
- No dobrze. Co ma być na obiad?
- Wybór oddajemy tobie. Zjemy co
nam przyrządzisz - odpowiedziała radośnie, ściskając dłoń kobiecie.
- Pokoje? - spytał nagle Draco,
marszcząc czoło.
- Tak - odparła zdziwiona owym
pytaniem.
- Delfino - zaśmiała się Lily
rozumiejąc. - Ja i Draco jesteśmy małżeństwem.
- Och przepraszam, myślałam, że...
Jesteście tacy młodzi.
- Nic się nie stało. To tylko małe
nieporozumienie - odpowiedziała, widząc zmieszaną kobietę.
Widać zostali zatrudnieni przez
jakąś agencję, której zlecili to ich rodzice, nie wyjaśniając nawet kto będzie
w niej mieszkał.
- To ja pójdę do pokoju, bo boli
mnie głowa - powiedział blondyn, a następnie pocałował swoją żonę i ruszył na
górę.
- Leki są w mojej błękitnej walizce
- rzuciła sugestywnie do odchodzącego chłopaka. Nie chciała powiedzieć przy
Delfinie powiedzieć, że mają eliksiry, bo nie wiadomo czy kobieta wie coś w
ogóle o magii.
- Ja jeszcze raz bardzo...
- Na prawdę nic się nie stało. Nie
kłopocz sobie tym głowy. Widziałam tu stajnię. Czy są w niej konie? - spytała
Ślizgonka, chcąc zmienić temat.
- Oczywiście, mój syn się nimi
zajmuje.
- Gdyby Draco pytał, to powiedz mu,
że wybrałam się na przejażdżkę, dobrze? Wrócę przed obiadem. Tak poza tym, o
której będzie?
- O 14.00
- Świetnie - zakończyła, a
następnie z uśmiechem na twarzy, ruszyła w stronę stajni. Zbliżając się do niej
coraz bardziej, usłyszała rżenie, przez co uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
Pamiętała, jak będąc mała, Mark uczył ją jazdy konno. Widząc jak bardzo kochała
te zwierzęta w wakacje zawsze jeździli gdzieś, choćby na parę dni, gdzie były
stadniny. Wchodząc do pomieszczenia w oczy od razu rzucił się jej rumak o maści
koloru smoły. Bez lęku podeszła do niego, mimo że patrzył na nią uważnie swoimi
ciemnymi, przeszywającymi oczami, a następnie bez wahania pogłaskała go czule
po pysku. Ten jednak się nie cofnął, lecz z lubością pozwolił dalej się
głaskać.
- Polubił Panią - usłyszała za sobą
czyjś głos. Odruchowo odwróciła się, chcąc zobaczyć kto to.
W wejściu, oparty o framugę i
bawiący się kapeluszem, stał syn Delfiny, Tyler. Był on wysokim, dobrze
zbudowanym chłopakiem, co ukazywała opięta koszulka, w którą był ubrany.
Czarne, krótko przycięte włosy, ukazywały widoczne kości policzkowe, a brązowe
oczy patrzyły na nią z zainteresowaniem. Prócz siwej koszulki miał na sobie
także czarne spodnie, wysokie buty tego samego koloru i czerwoną chustkę
zawiązaną na szyi, a także na prawym nadgarstku. Nie można było zaprzeczyć, był
przystojny, szczególnie będąc widocznie opalonym, co dodawało mu jeszcze więcej
atrakcyjności.
- Jestem Lily. Mogę wiedzieć jak do
niego mówić?
- To Karino. Jest bardzo nieufny i
mało komu pozwala się dotykać - odpowiedział, nie przestając jej obserwować.
- Jest śliczny. Osiodłasz go dla
mnie? Chcę się przejechać - powiedziała, odwracając się w stronę chłopaka.
- Już się robi - odparł, a
następnie zaczął zwinnie krzątać się obok konia.
- Nie znam okolicy. Może miałbyś
ochotę mi towarzyszyć? - spytała, nagle uświadamiając sobie owy fakt.
- Z przyjemnością - odparł, wyprowadzając
drugiego konia, a następnie powoli ruszyli w stronę winnicy.
- Do kogo ona należy? - spytała
dziewczyna, jadąc truchtem obok swojego przewodnika.
- Część przynależy do hacjendy, a
reszta do starego wdowca, nieposiadającego żadnej rodziny.
- Duże są coroczne zbiory?
- Średnie. Kiedyś te winnice
tętniły życiem i wydawały ogromne plony, teraz tak jak i stary właściciel,
przygasły. Panu Michaelowi już nie zależy. Nie ma komu zostawić winnic w
spadku, a mało kto chce je kupić przez dość wysoką cenę. To dużo ziemi i nie
każdy jest w stanie kupić od razu całość.
- Długo tu mieszkasz?
- Od dzieciństwa, a ty Pani?
- Mów mi Lily, nalegam. Poza tym ja
jestem z Anglii, choć większość życia spędziłam w Bułgarii razem z siostrą.
- Masz jeszcze siostrę?
- Mam tylko siostrę. Draco to mój
mąż - wyjaśniła, a chłopak aż przystanął ze zdziwienia.
- Mąż? Przepraszam, że spytam, ale
ile masz lat?
- Rocznikowo siedemnaście.
- Siedemnaście? Tylko tyle? Jak to
możliwe, że jesteś już mężatką?
- Draco był mi przeznaczony od
dziecka. Poza tym jesteśmy po ślubie dopiero dwa dni. Ta hacjenda, to prezent
ślubny od naszych rodziców i tu spędzimy miesiąc miodowy. A ty ile masz lat?
- Dwadzieścia. Jestem najmłodszy z
rodzeństwa.
- Ja jestem starsza od siostry
tylko o parę minut.
- Bliźniaczki?
- Jednojajowe - dopowiedziała z
uśmiechem, a następnie spojrzała na zegarek. - Za pół godziny obiad, wracamy -
dodała, po czym ściągnęła wodze swojego rumaka.
- Może pościgamy się to pierwszy? -
zaproponowała z błyskiem w oku.
- Nie chcę żebyś zrobiła sobie
krzywdę.
- Chyba śnisz. Nie masz ze mną
szans. Kto ostatni ten osioł - oznajmiła, a następnie śmiejąc się, pogoniła
Karino.
Rumak pędził jak szalony, czując
się w swoim żywiole. Oczywiście wierzchowiec chłopaka nie miał z nim szans.
- Wygrałam - powiedziała
zadowolona.
- Dałem ci fory - rzucił marszcząc
nos.
- Nie umiesz kłamać -
odpowiedziała, czując kłamstwo na kilometr.
Będąc niemagicznym, nie wiedział,
że jego myśli latają mu dookoła głowy, jak natrętne, dobijając się do zmysłów
leglimenty.
W wesołych nastrojach weszli do
kuchni w której krzątała się kobieta i trzy dziewczyny. Ester była szatynką, o
karmelowych oczach i opalonej skórze. Jej proste włosy sięgały łopatek, a czoło
miała przewiązane cienkim, skórzanym rzemykiem.
Alicja i Pearl to blondynki, bardzo
do siebie podobne. Obydwie miały niebieskie oczy odziedziczone po ojcu, jednak
rysy twarzy były Delfiny.
- Już podaje do stołu -
powiedziała, widząc dziewczynę.
- Więc pójdę po Draco - rzuciła, a
następnie skierowała się na górę. Otwierając kolejne drzwi w końcu natrafiła na
ten pokój.
Jej ukochany tak słodko spał, że
nie miała serca go budzić. Machnęła ręką, a wszystkie ich rzeczy powędrowały na
swoje miejsce. Zerkając jeszcze raz na blondyna, uśmiechnęła się, a następnie
wyszła, zamykając za sobą cicho drzwi.
- Śpi. Zjemy więc bez niego. Czemu
są tu tylko dwa nakrycia? - spytała, patrząc na długi stół.
- Dla Pani i Pana - odparła Ester.
- A wy gdzie jecie?
- W kuchni oczywiście -
odpowiedziała trochę chamsko, czym Ślizgonka nawet się nie przejęła.
- Więc zjem z wami - odparła, a
następnie weszła do kuchni i usiadła na jednym z wolnych miejsc.
- Ale...
- Tak? Nie mogę zjeść z wami? -
spytała, patrząc na nią uważnie.
- Zapraszamy - odparł Tyler, kładąc
przed nią zastawę.
- Dziękuję i smacznego -
powiedziała, zabierając się za apetycznie wyglądające potrawy.
Witam,
OdpowiedzUsuńten dom na ich miesiąc miodowy, wspaniały, Lily nie traktuje ich z góry i z tego się cieszę bardzo...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, ten dom na ich miesiąc miodowy, wspaniały, a i cieszę się, że Lily nie traktuje ich z góry...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, cieszę się, że Lily nie traktuje ich z góry...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza