niedziela, 29 marca 2015

Rozdział 28.


- Severusie liczę na ciebie. Myślę, że dowiesz się coś o nich. Jak wiemy, Salvatore to panieńskie nazwisko matki, choć nie wiadomo czy i to prawda. Igor jest na usługach Czarnego Pana, więc na niego nie ma co liczyć.
- Czyżbyś uważał, że mogąc być Śmierciożerczyniami? - spytał, patrząc w niebieskie oczy mężczyzny.
- Tego nie wiem. Czy nie widziałeś ich na żadnym spotkaniu?
- Chyba nie, ale Voldemort coś szykuje. Nie znam jednak żadnych związanych z tym szczegółów.
- Spróbuj może podpytać Draco. To w końcu twój chrześniak.
- Dobrze Albusie - rzucił, a następnie wyszedł pośpiesznie z gabinetu.
Snape zastanowił się co miał zrobić. Nie mógł przecież wydać Lily i Draco. Po pierwsze byli jego podopiecznymi, po drugie rodziną, a trzecim, najbardziej przemawiającym faktem było to, że prócz ich rodziców, tylko on wiedział, że są prawą i lewą ręką Czarnego Pana. Gdyby Dumbledore się o tym dowiedział, w tak małym gronie wiadome byłoby od razu, kto jest szpiegiem. Nie mógł wydać ich jeszcze z jednego powodu. Gdy uczył Harry'ego oklumencji, dowiedział się czegoś, co go całkowicie w tym utwierdziło...

- Wiecie co? Zapuściliśmy naszą gazetkę - powiedziała Elena, przeglądając parę numerów, które już wydali od początku ich redaktorskiej kariery.
- To wy? - spytał Draco, po czym dodał - Można się faktycznie było tego spodziewać. Mam pytanie, skąd wiecie gdzie co się dzieje?
- Tajemnica, Panie Malfoy - odparła z uśmiechem starsza bliźniaczka.
- Niech się pani nie da prosić, Pani Malfoy.
- Tajemnica, to tajemnica - wtrącił się Gryfon.
- I tak się kiedyś dowiem - fuknął, pokazując wszystkim język, przez co po pokoju przeszła fala śmiechu.

Dziś jak i każdego poprzedniego dnia, młode małżeństwo musiało udać się do zamku Czarnego Pana. Po skończeniu Magii Bezróżdżkowej, postanowili przeszli do Animagi, która może być równie pomocną rzeczą w zaskoczeniu przeciwnika. W tym przypadku, ich nauczycielem był Lucjusz Malfoy, który zmieniał się w majestycznego konia, o siwej maści i białej grzywie.
- Nim przejdziemy do ćwiczeń, zajmijcie miejsce na poduszkach i medytując, znajdźcie w sobie zwierzę jakie posiadacie w środku. Poczujcie jego otoczenie, zachowanie, a następnie będziemy ćwiczyć, by w końcu stać się nim w pełni.
Stosując się do rad Pana Malfoy'a, zamknęli oczy i odcinając się od świata, zaczęli nasłuchiwać.
Lily czuła, że to zwierzę chodzące na czterech łapach. Było zwinne i sprytne. Cierpliwie czekało na swoją zwierzynę, którą pragnęło upolować. Dziewczyna czuła w nozdrzach zapach tropikalnego lasu, a także miękką ściółkę, która tłumiła odgłos jej kroków.
Przechodząc koło strumyka, nie mogła się powstrzymać i zerknęła w taflę wody. Była czarną pumą, o jeszcze bardziej intensywnych, fiołkowych oczach.
Wiedząc już jak dokładnie wygląda i jak się czuje, postanowiła się zmienić. Nie miała żadnej pewności czy jej wyjdzie, ale mimo to, chciała spróbować.

Voldemort siedział na kanapie, pijąc wino i obserwując swoich uczniów. Od godziny siedzieli z zamkniętymi oczami i nie poruszyli się nawet na chwilę. Było to dość normalne, gdyż u nich czas płynął inaczej. Medytacja potrafi wciągnąć i nagle nie wiadomo ile czasu minęło w rzeczywistości, a dla nich wydaje się jakby była to dosłownie chwila. Czarny Pan w szczególności obserwował Panią Malfoy. Nie wiedział czemu na tyle jej pozwalał i nie raz nie skończył jej marnego życia. To prawda, w pewnym sensie była podobna do niego: chciała udowodnić światu swoją potęgę, z zaciętością brnęła do wyznaczonego sobie celu, świetnie potrafiła skrywać uczucia, być zimna, bezwzględna i za razem opanowana. Mimo tego była piękna i zadziorna. Mężczyzna podziwiał ją za jeszcze jedną cechę, której on nie posiadał, a w pewnym sensie jej zazdrościł. Ta dziewczyna nie bała się śmierci. Balansowała na granicy z dumnie podniesionym czołem. Nie każdy tak potrafił i dlatego tak go fascynowała. Nie mógł również zapomnieć o tym, że on działał impulsywnie i mimo próby opanowania, dawał często ponosić się emocjom. Ślizgonka tutaj była jego przeciwieństwem. Zachowywała zimną logikę, potrafiła poznać i zjednać sobie wroga, którego później bez problemu potrafiła zniszczyć. Swoim usposobieniem oczarowywała i omamiała każdego. Udało się jej nawet zrobić tak z Czarnym Panem, który nigdy nie myślał się do tego przyznać.
"Pomyliłem się. To ja mogłem wziąć ją sobie i uczynić z niej Czarną Lady, a nie Panią Malfoy." pomyślał.
Chciał dziedzica, jednak zapomniał, że z jego krwi mógłby powstać jeszcze silniejszy potomek. Wtedy nie myślał o tym, że ktoś będzie godzien takiego zaszczytu, by być jego wybranką.
Przez to wszystko, czarnowłosa go pociągała jak i zaczął ją nienawidzić. Pamiętał jak odważnie zgodziła się zrobić wszystko dla siostry, nawet iść z nim do łóżka. Mógł wtedy wykorzystać okazję. Gdy dotykał dziewczyny podczas nauki bezróżdżkowej, jej skóra go paliła, pragnąc więcej dotyku. Czuł również jak i on na nią działał, co jeszcze bardziej go nakręcało i dlatego właśnie jej nienawidził. To niedopuszczalne, że posiadała w sobie coś takiego, co go pociągało. Chętnie by ją zabił za to, że sprawiła, że zaczął jej pragnąć. Jednocześnie nie wybaczyłby sobie, gdyby coś jej się stało. Zniszczył by każdego, kto zrobiłby jej krzywdę.
Igor jeszcze żył, bo to córka Belli w końcu go zabije w akcie zemsty. Wiedział to, czując jej nienawiść do dyrektora. To również dodawało jej uroku.
"Przeklęta dziewucha której..." warknął w myślach i nie dokończył, gdyż w sali rozległo się niedowierzające sapnięcie Lucjusza.
- Co... - zaczął i nagle swój wzrok skierował na czarnowłosą.
Zamiast niej, ujrzał piękną, czarną pumę, której oczy intensywnego koloru, patrzyły wprost na niego. Pierwszy raz, Tom Marvolo Riddle poczuł coś takiego. Wydawało mu się, że te fiołkowe oczy przeszyły go na wylot, poznając jego tajne sekrety, myśli i pożądanie. Nigdy nawet nie pomyślałby, że ktoś mógłby sprawić, że czułby się tak nagi.
"I właśnie dlatego cię nienawidzę" pomyślał, nie zwracając uwagi na radosnego blondyna, który cieszył się jak głupek z wyczynu swojej synowej.
Ta nagle zmieniła się w człowieka i uśmiechnęła się radośnie.
- Po waszych minach, widzę, że mi się udało - powiedziała.
- Tak. To niesamowite, że udało ci się za pierwszym razem. Jak to zrobiłaś - spytał Lucjusz z dumą.
- Czułam, że przemierzam las. Mijając strumyk, ciekawa zajrzałam w taflę wody i ujrzałam swoją animagiczną formę. Będąc zdeterminowaną, postanowiłam spróbować i jak widać, udało mi się.
- Niesamowite.
- Tak, tak, to może teraz coś innego? Imperio - rzucił od niechcenia Voldemort.
Nie zmieniało to jednak faktu, że był dumny ze swojej prawej ręki, choć znów nigdy by się nikomu do tego nie przyznał.
"Klękaj" pomyślał, napierając na jej umysł i siłę woli.
- Nie pod Imperiusem - powiedziała z dumnie podniesionym czołem, a następnie samowolnie upadła na kolana przed swoim Mistrzem.
- Wstań i nie zachowuj się jak byle Śmierciożerca - warknął. - Idź sobie coś poczytaj, albo usiądź, by mnie nie drażnić, bo marnie skończysz - wysyczał coraz bardziej rozdrażniony.
- Chcę Mistrzu, byś pokazał mi rytuał, który pozwoli uchronić się przed Avadą.
- Nie.
- Czemu?
- Bo tak powiedziałem.
- Proszę cię Mistrzu.
- Nie masz prawa mnie o nic prosić. Jesteś ordynarna, masz czelność mi się sprzeciwiać i zawsze chcesz postawić na swoim.
- Czy to źle. Za to ostatnie przecież mnie lubisz, Mistrzu - odparła, stojąc przed nim dumnie.
- Chcesz pocierpieć? Znam ciekawe klątwy, które w porównaniu z Cruciatusem, zwalą cię z nóg.
- Jeśli potem nauczysz mnie Mistrzu rytuału, to niech tak będzie.
- Jesteś taka...
- Uparta?
- Bezczelna, że kiedyś będziesz konać w bólu - dokończył, udając, że nie słyszał jak mu przerwała.
- Skoro taki mój los... Więc jak Mistrzu, nauczysz mnie?
- Lucjuszu, zostań z Draco. Gdyby się przemienił, udajcie się do Malfoy Manor. Jeśli nie, też się tam udajcie. Pod żadnym pozorem nie wolno nam przeszkadzać, bo będzie to niebezpieczne.
- Oczywiście panie, jak sobie życzysz
- A ty za mną - rzucił do dziewczyny, wychodząc z pomieszczenia.
Był zły na czarnowłosą i sam na siebie, że dał się przekonać. Ten rytuał polegał głównie na dotyku, którego tak pragnął i za razem nie ciał. Musiał walczyć sam ze sobą, jednak ostatecznie przegrał tą walkę. Naśmiewał się z przewidywalności ludzi światła, a sam ulegał pragnieniom. Przez ponad pięćdziesiąt lat, po kawałku zabijał w sobie uczucia, a tu nagle zjawia się ktoś, kto to wszystko niszczy.

Lily czuła się dziwnie idąc za Voldemortem, któremu coś chyba dziś odwalało. Warczał na nią na każdym kroku, pałając uczuciem nienawiści, ale pomieszanej z czymś przeciwnym, czego nie potrafiła określić. Nie mniej jednak musiała nauczyć się tego zaklęcia przed ostateczną bitwą, tego była pewna. Wzdrygnęła się w duchu, gdy czerwonooki z rozmachem otworzył drzwi, które z łoskotem uderzyły w kamienną ścianę. Widać było, że jest wściekły.
"Czyżbym ja doprowadziła go do takiego stanu naszą rozmową. Przecież nie raz sprzeczaliśmy się podczas lekcji i nigdy tak się nie zachowywał."
To było dziwne, jednak dziewczyna weszła do pomieszczenia i zamknęła za sobą drzwi.
Było to pomieszczenie całe wyłożone turkusowymi matami. Pod ścianą znajdowały się gabloty z mieczami, które zniknęły za sprawą jednego machnięcia ręki Voldemorta.
- To nie będzie prosty, przyjemny rytuał. By uzyskać ochronę, trzeba będzie zapłacić za nią własną krwią - zaczął Marvolo, chodząc po pomieszczeniu, by nie patrzeć na dziewczynę.
- Czy po tym jest jakaś liczba Avad którą można przeżyć, czy owy czar działa przez pewien okres czasu?
- To pierwsze. To mroczne rytuały, które łakną krwi w zamian za daną ochronę. Gdyby były one dożywotnie, demony nie miałyby dużo pożywienia. Dlatego patrząc na swoją korzyść, można przeżyć tylko trzy zaklęcia zabijające, gdy upuści się litr swojej krwi.
- Czyli gdybym ofiarowała trzy litry, miałabym ochronę przed dziewięcioma Kedavrami?
- Tak, lecz nie jest bezpiecznym tyle oddać. Najlepiej oddawać litr, góra dwa.
- Co ile można odprawiać tego typu rytuał? - spytała ciekawa, a czerwone oczy spotkały się z jej fiołkowymi.
- Najlepiej raz w życiu. Przy każdym kolejnym razie, stawka krwi rośnie, a demony kuszą, by odprawiać kolejne rytuały. Nie wspomniałem także, że każdy zostawia jakieś widoczne piętno.
- Nadal jestem gotowa go wykonać - odpowiedziała dumnie, pewna swego.
Voldemort podszedł do niej szybko, a następnie mocno zacisnął dłonie na jej ramionach.
- Powtarzam, to będzie bardzo bolesne. Nie będę mógł cię usłyszeć ani ci pomóc, gdy coś pójdzie nie tak, aż do zakończenia rytuału.
- Czyżbyś się Mistrzu o mnie martwił? - spytała z uśmiechem, a ten odepchnął ją od siebie ze wściekłym wyrazem twarzy.
- Jesteś bezczelna. Mi na nikim nie zależy i żadne życie nie jest dla mnie ważne. Przechodząc do rytuału, sam cię poprowadzi, wystarczy, że go zacznę. Jest on dość długi i męczący. By go utrzymać, potrzeba dużo magii, więc niebezpiecznym jest odprawiać go samemu. Pamiętaj, że to od ciebie zależy negocjowanie z demonami i zakończenie rytuału. Musisz mieć siłę wypowiedzieć : Krew oddana, ochrona przyjęta.
- Rozumiem. Możemy zaczynać.
- Podaj dłonie - polecił Czarny Pan, wyciągając również swoje w jej stronę. Bez zbędnego pytania, zrobiła to co kazał. Nim zdążyła mrugnąć, została przyciągnięta do mężczyzny tak, że ich splecione dłonie znajdowały się na wysokości szyi dziewczyny, by łokcie przylegały do siebie. Czuła ciepły oddech czarnoksiężnika, który delikatnie owiewał jej skórę. Serce momentalnie przyspieszyło, a ciało pokryła gęsia skórka.
- Zamknij oczy - polecił spokojnym, hipnotyzującym głosem, nie spuszczając z niej wzroku.
Czarnowłosa posłusznie wykonała polecenie, czując, że jest bezpieczna. Voldemort był blisko, bardzo blisko. Nie wiadomo czemu to właśnie było pocieszające. W tej chwili przestała czuć się skrępowana, zaczynając wsłuchiwać się w słowa, jakie zaczął nagle śpiewać. Niespodziewanie poczuła wybuch magii, która zaczęła między nimi płynąć, a do uszu dotarł jeszcze jeden głos, który dołączył się do śpiewu; jej głos. Sama nie wiedząc nawet co robi, przyłączyła się do czerwonookiego. Coś samo ją prowadziło, a ona bez oporu się temu poddała.
Słuchając dźwięków wypełniających salę, musiała przyznać, że ich głosy idealnie się ze sobą splatają, a do tego jej towarzysz potrafi doskonale śpiewać. Nikt nie uwierzyłby, że głos najgroźniejszego czarnoksiężnika tych czasów, jest tak melodyjny i czysty. W Durmstrangu uczono ją lekcji śpiewu, do odprawiania rytuałów, jednak dziewczyna zawsze kochała muzykę. Lubiła pośpiewać sobie sama dla siebie w zaciszu swojego miejsca, by nikt inny nie wiedział o jej pasji.
Nie wiedziała ile już tak śpiewają, ale postanowiła mocniej skupić się na rytuale, bo może to przez jej ignorancję nie wychodzi.
Po paru minutach poczuła nagle, że coś wyrywa ją Voldemortowi, który mimo to miał nadal zamknięte oczy. Pierwszy raz widziała go tak spokojnego i wyluzowanego. Wyglądał po prostu jakby spał w pozycji pionowej. Odrywając oczy od mężczyzny, zauważyła, że siedzi po turecku, a raczej lewituje w tej formie nad matami. Otaczała ją zamglona tarcza, która miała nie pozwolić nikomu wtrącić się do dyskusji demonów z osobą odprawiającą rytuał. Nie mniej jednak nadal mogła dostrzec przez nią Czarnego Pana, którego czerwone oczy były już otwarte. On wykonał swoją część, teraz jej kolej.
Zakreśliła w powietrzu okrąg i wypowiadając formułę zrobiła z niego portal dla demonów, z którymi będzie paktować.
- Witaj, kim jesteś i w jakim celu mnie przyzwałaś - syknął głos dochodzący z wewnątrz otworu.
- Jestem Lily'an Lestrange Malfoy. Mam dla was krew za ochronę, którą możecie mi dać.
- Krew... Tak dawno jej nie piłem. Ile litrów nam ofiarujesz?
- Jeden - odpowiedziała, a z mgły wyłonił się szklany pojemnik, z miarką, która miała odmierzać zapłatę.
Lily bez chwili zastanowienie przecięła nadgarstek z którego zaczęła obficie płynąć czerwona ciecz. Gdy odmierzyła ile trzeba, uleczyła ranę i podała zapłatę.
- Jaka pyszna. Za jeszcze jeden jej litr, ofiaruję Ci więcej ochrony niż tylko na trzy zaklęcia.
- Czy ktoś inny nas słyszy? - spytała ciekawa, zerkając w stronę Toma.
- Nie, więc jak?
- Mogę ofiarować jeszcze litr, jednak mam inny warunek. Zamiast mi, ochronę ofiarujesz trójce osób które ci wskażę. Dodatkowo ją podwoisz, a ja oddam ci litr krwi.
- Nie mogę iść na taki układ. Za nich powinienem dostać nie litr, a sześć! - syknął głos.
- W takim razie kończymy. Krew...
- Czekaj! Zgodzę się na to jeśli dostanę dwa litry...
- Nie ma mowy.
- To chociaż półtora. Muszę wyjść z twarzą przed innymi. I tak jestem ugodowy za taką ochronę. Na mniej się nie zgodzę mimo pragnienia.
- A więc niech będzie półtora - odparła, zaczynając odmierzać krew.
- Muszę mieć choć jedną ich krople, by wiedzieć komu dać ochronę - odezwał się głos.
- Nie ma sprawy - odpowiedziała, wyciągając trzy małe fiolki. Była przygotowana na ten rytuał i dlatego zaopatrzyła się w krew owych osób. Czytała bowiem o nim w jednych z ksiąg Voldemorta, jednak on nic nie mógł o tym wiedzieć.

Patrząc na czerwone krople, zaczęła czuć się coraz bardziej senna. Powieki nie wiadomo kiedy zrobiły się ciężkie, a ciało ociężałe. Widząc, że naczynie jest zapełnione ile być powinno z trudem wypowiedziała - Krew oddana, ochrona przyjęta. Następne co poczuła, to ból oraz, że tarcza znikła, a ona spada na materac. Nic więcej już nie zarejestrowała, bo po chwili ogarnęła ją ciemność.