sobota, 21 lutego 2015

Rozdział 23.


Podróż minęła im nadzwyczaj szybko. Tutaj pogoda była kompletnie inna niż w Londynie. Ciepłe promienie słońca, ogrzewały mocno ziemię, która nie miała nic przeciwko temu.
Wychodząc z samolotu, podciągnęli rękawy bluzek, które mieli na sobie oraz założyli okulary przeciwsłoneczne, a następnie trzymając się za dłonie, ruszyli ku wynajętemu samochodowi z kierowcą.
- Dzień dobry, Państwo Malfoy? - spytał opalony mężczyzna po czterdziestce.
- Tak, to my - odparła Lily, wsiadając do wozu. Walizki im nie zawadzały, gdyż po prostu je zmniejszyli i wsadzili do kieszeni. Od czego przecież były czary?
- Jedziemy najpierw w jakieś specjalne miejsce, czy wprost do domu?
- Najpierw dom. Jesteśmy zmęczeni po podróży - odpowiedział Draco w języku mężczyzny, którym bardzo dobrze władał, jak i wieloma innymi, które również musiał znać. Mężczyzna o nic już nie pytając, odpalił samochód, a następnie ruszył w tylko sobie znanym kierunku.
Lily będąc zmęczona lotem, ułożyła swoją głowę na kolanach blondyna i kołysana manewrami pojazdu, usnęła niczym dziecko. Dopiero silny podskok maszyny ją przebudził, gdyż jechali po kamieniach.
- Już jesteśmy na miejscu? - spytała, patrząc, że jej mąż również usnął, jednak jeszcze się nie obudził.
- Tak - odparł życzliwie kierowca. - Dojechaliśmy na hacjendę - poinformował. Czarnowłosa delikatnie obudziła chłopaka, a następnie wyszła z samochodu.
Plac na którym się znajdowali, był ogromny i otoczony ze wszystkich stron wysokimi, żółtymi murami, które mogły mieć coś około 3 - 4 metrów. Jedyną drogą wjazdu i wyjazdu był wycięty szeroki łuk w owym ogrodzeniu, które można było zablokować, zamykając drewniane, masywne wrota, które u nasady były wykończone półkolem, by idealnie pasować do łuku. Grunt po którym stąpali, był wysypany białymi kamykami, które urzekająco pasowały do zielonej roślinności, której było tu mnóstwo. Równo przycięta trawa porastała swobodnie na około, duże, rozłożyste drzewa zapraszały do swojego cienia, a zadbane żywopłoty, dodawały jeszcze więcej zieleni. Prócz tego, rosły tu także różnego koloru kwiaty, które roztaczały w powietrzu przyjemną woń.
Przed wejściem stała okrągła, marmurowa fontanna z której tryskała czysta woda. Co do samej hacjendy, była ona śliczna. Bordowe ściany i białe wykończenia pasowały do siebie idealnie, tak jak wycięte łuki w ścianie głównej, która prowadziła do wejścia do budowli. Dzięki nim owo wejście wyglądało jak ganek na którym wśród wysokich kwiatów w wazonach, znajdowała się duża, drewniana huśtawka.
- Pięknie tu - powiedziała Lily, gdy Draco stanął obok niej.
- Mi też się podoba. Chodź, wchodzimy dalej - powiedział, ciągnąć ją za rękę.
Po otworzeniu drzwi, ujrzeli dużą przestrzeń. Tak jak i hacjenda z zewnątrz, tak i wewnątrz ściany były bordowe, a wiele prostych kolumn, mających dodać przepychu pomieszczeniu, były białe. Nie było tu prostych przejść, a wszystkie były zakończone łukami, które również zostały wyeksponowane przez pomalowanie ich na biało. Dalej można było wybrać dwie drogi, albo wejść na górę po dużych, drewnianych schodach, lub udać się prosto.
Para nowożeńców postanowiła wpierw zwiedzić parter. Idąc prosto, zobaczyli duży salon nie oddzielony żadną ścianą, również bordowo - białego. Większą część pomieszczenia, zajmowały duże, kremowe kanapy, okrążające szklany stolik. Oprócz tego, znajdowały się tu jeszcze tylko barek z alkoholem, komoda oraz duże okna, wychodzące na ścianę, która tak jak i wejściowa, była powycinana przez łukowate przejścia.
Podążając dalej prosto, weszli do dużej jadalni. To pomieszczenie było już w cytrynowo - białych kolorach. Centralne miejsce zajmował podłużny, zaokrąglony stół i dwadzieścia krzeseł, wykonanych z ciemnego drewna, ozdobionych motywami roślin. Kredens oraz lustro z komodą, było z tego samego kompletu. Nad stołem, na którym stał jeden z wielu wazonów herbacianych róż, wisiał kryształowy żyrandol, którego wykończenia miały złoty kolor. Również na ścianach znajdowały się różne portrety i doniczki z wysokimi, zielonymi roślinami. Kuchnia była następnym pomieszczeniem do którego weszli. Było to całkiem spore pomieszczenie pomalowane na brzoskwiniowo z mlecznymi  wykończeniami. Hebanowe meble i jasne kafelki dodawały radości temu pomieszczeniu, oświetlanemu przez promienie słońca, które wpadały przez duże okno, pod którym znajdował się blat, zapełniony świeżymi warzywami, ułożonymi w specjalnych misach. Pod ścianą z lewej strony, znajdował się także prosty, okrągły stół, który nakryty został białym obrusem o kolorowych, kwiatowych wykończeniach. Na nim stała zaś doniczka w której rosła bazylia. Obok znajdowało się siedem krzeseł.
- Służba czeka na zewnątrz - powiedział mężczyzna, który ich tu przywiózł.
- Prowadź - powiedziała Lily. Myślała, że będą to skrzaty, jednak jak się okazało, była w błędzie.
Wychodząc przez balkon w salonie na taras, na którym stał kolejny stół, przy którym mogli zjeść na świeżym powietrzu oraz wiklinowe fotele, na których można było usiąść i podziwiać piękne widoki jakie się przed nimi rozpościerały. Przed sobą mieli dużą działkę, porośniętą winną latoroślą. Po prawej stronie znajdowała się stajnia, a po lewej zaś duży basen z leżakami, stojącymi przy jego brzegu. W oddali rozciągał się piękny łańcuch zielonych, górzystych wzniesień.
- Witamy na hacjendzie - powiedziała czarnowłosa kobieta, o włosach spiętych w koka oraz miłym uśmiechu. Była ona ubrana w śnieżnobiały strój o kolorowych, kwiatowych haftach. Tak samo były przyodziane dziewczyny, stojące obok niej.
- Jesteśmy do waszych usług - dodał mężczyzna, ściągając z głowy kapelusz, a za jego przykładem poszło dwóch chłopaków.
- Miło mi was poznać, jestem Lily - przedstawiła się uprzejmie, witając się z każdym z osobna.
Jak się okazało, czarnowłosa kobieta to Delfina, dwie blondynki : Alicja i Pearl to jej córki, siwawy mężczyzna o imieniu Franco, to jej mąż, brązowooki Tyler - syn, a Ester i Fabian, to jej siostrzeńcy, których adoptowali, gdy bliźniaki straciły rodziców, mając czternaście lat.
Gdy po poznaniu wszyscy rozeszli się w swoje strony, Delfina oznajmiła uprzejmie:
- Państwa pokoje są już przygotowane.
Mimo, że miała ponad czterdzieści pięć lat, to wyglądała na dziesięć lat młodziej.
- Zwracaj się proszę do nas po imieniu. Jesteś starsza, więc nie wypada byś tak do nas mówiła - poleciła fiołkowooka.
- No dobrze. Co ma być na obiad?
- Wybór oddajemy tobie. Zjemy co nam przyrządzisz - odpowiedziała radośnie, ściskając dłoń kobiecie.
- Pokoje? - spytał nagle Draco, marszcząc czoło.
- Tak - odparła zdziwiona owym pytaniem.
- Delfino - zaśmiała się Lily rozumiejąc. - Ja i Draco jesteśmy małżeństwem.
- Och przepraszam, myślałam, że... Jesteście tacy młodzi.
- Nic się nie stało. To tylko małe nieporozumienie - odpowiedziała, widząc zmieszaną kobietę.
Widać zostali zatrudnieni przez jakąś agencję, której zlecili to ich rodzice, nie wyjaśniając nawet kto będzie w niej mieszkał.
- To ja pójdę do pokoju, bo boli mnie głowa - powiedział blondyn, a następnie pocałował swoją żonę i ruszył na górę.
- Leki są w mojej błękitnej walizce - rzuciła sugestywnie do odchodzącego chłopaka. Nie chciała powiedzieć przy Delfinie powiedzieć, że mają eliksiry, bo nie wiadomo czy kobieta wie coś w ogóle o magii.
- Ja jeszcze raz bardzo...
- Na prawdę nic się nie stało. Nie kłopocz sobie tym głowy. Widziałam tu stajnię. Czy są w niej konie? - spytała Ślizgonka, chcąc zmienić temat.
- Oczywiście, mój syn się nimi zajmuje.
- Gdyby Draco pytał, to powiedz mu, że wybrałam się na przejażdżkę, dobrze? Wrócę przed obiadem. Tak poza tym, o której będzie?
- O 14.00
- Świetnie - zakończyła, a następnie z uśmiechem na twarzy, ruszyła w stronę stajni. Zbliżając się do niej coraz bardziej, usłyszała rżenie, przez co uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Pamiętała, jak będąc mała, Mark uczył ją jazdy konno. Widząc jak bardzo kochała te zwierzęta w wakacje zawsze jeździli gdzieś, choćby na parę dni, gdzie były stadniny. Wchodząc do pomieszczenia w oczy od razu rzucił się jej rumak o maści koloru smoły. Bez lęku podeszła do niego, mimo że patrzył na nią uważnie swoimi ciemnymi, przeszywającymi oczami, a następnie bez wahania pogłaskała go czule po pysku. Ten jednak się nie cofnął, lecz z lubością pozwolił dalej się głaskać.
- Polubił Panią - usłyszała za sobą czyjś głos. Odruchowo odwróciła się, chcąc zobaczyć kto to.
W wejściu, oparty o framugę i bawiący się kapeluszem, stał syn Delfiny, Tyler. Był on wysokim, dobrze zbudowanym chłopakiem, co ukazywała opięta koszulka, w którą był ubrany. Czarne, krótko przycięte włosy, ukazywały widoczne kości policzkowe, a brązowe oczy patrzyły na nią z zainteresowaniem. Prócz siwej koszulki miał na sobie także czarne spodnie, wysokie buty tego samego koloru i czerwoną chustkę zawiązaną na szyi, a także na prawym nadgarstku. Nie można było zaprzeczyć, był przystojny, szczególnie będąc widocznie opalonym, co dodawało mu jeszcze więcej atrakcyjności.
- Jestem Lily. Mogę wiedzieć jak do niego mówić?
- To Karino. Jest bardzo nieufny i mało komu pozwala się dotykać - odpowiedział, nie przestając jej obserwować.
- Jest śliczny. Osiodłasz go dla mnie? Chcę się przejechać - powiedziała, odwracając się w stronę chłopaka.
- Już się robi - odparł, a następnie zaczął zwinnie krzątać się obok konia.
- Nie znam okolicy. Może miałbyś ochotę mi towarzyszyć? - spytała, nagle uświadamiając sobie owy fakt.
- Z przyjemnością - odparł, wyprowadzając drugiego konia, a następnie powoli ruszyli w stronę winnicy.
- Do kogo ona należy? - spytała dziewczyna, jadąc truchtem obok swojego przewodnika.
- Część przynależy do hacjendy, a reszta do starego wdowca, nieposiadającego żadnej rodziny.
- Duże są coroczne zbiory?
- Średnie. Kiedyś te winnice tętniły życiem i wydawały ogromne plony, teraz tak jak i stary właściciel, przygasły. Panu Michaelowi już nie zależy. Nie ma komu zostawić winnic w spadku, a mało kto chce je kupić przez dość wysoką cenę. To dużo ziemi i nie każdy jest w stanie kupić od razu całość.
- Długo tu mieszkasz?
- Od dzieciństwa, a ty Pani?
- Mów mi Lily, nalegam. Poza tym ja jestem z Anglii, choć większość życia spędziłam w Bułgarii razem z siostrą.
- Masz jeszcze siostrę?
- Mam tylko siostrę. Draco to mój mąż - wyjaśniła, a chłopak aż przystanął ze zdziwienia.
- Mąż? Przepraszam, że spytam, ale ile masz lat?
- Rocznikowo siedemnaście.
- Siedemnaście? Tylko tyle? Jak to możliwe, że jesteś już mężatką?
- Draco był mi przeznaczony od dziecka. Poza tym jesteśmy po ślubie dopiero dwa dni. Ta hacjenda, to prezent ślubny od naszych rodziców i tu spędzimy miesiąc miodowy. A ty ile masz lat?
- Dwadzieścia. Jestem najmłodszy z rodzeństwa.
- Ja jestem starsza od siostry tylko o parę minut.
- Bliźniaczki?
- Jednojajowe - dopowiedziała z uśmiechem, a następnie spojrzała na zegarek. - Za pół godziny obiad, wracamy - dodała, po czym ściągnęła wodze swojego rumaka.
- Może pościgamy się to pierwszy? - zaproponowała z błyskiem w oku.
- Nie chcę żebyś zrobiła sobie krzywdę.
- Chyba śnisz. Nie masz ze mną szans. Kto ostatni ten osioł - oznajmiła, a następnie śmiejąc się, pogoniła Karino.
Rumak pędził jak szalony, czując się w swoim żywiole. Oczywiście wierzchowiec chłopaka nie miał z nim szans.
- Wygrałam - powiedziała zadowolona.
- Dałem ci fory - rzucił marszcząc nos.
- Nie umiesz kłamać - odpowiedziała, czując kłamstwo na kilometr.
Będąc niemagicznym, nie wiedział, że jego myśli latają mu dookoła głowy, jak natrętne, dobijając się do zmysłów leglimenty.
W wesołych nastrojach weszli do kuchni w której krzątała się kobieta i trzy dziewczyny. Ester była szatynką, o karmelowych oczach i opalonej skórze. Jej proste włosy sięgały łopatek, a czoło miała przewiązane cienkim, skórzanym rzemykiem.
Alicja i Pearl to blondynki, bardzo do siebie podobne. Obydwie miały niebieskie oczy odziedziczone po ojcu, jednak rysy twarzy były Delfiny.
- Już podaje do stołu - powiedziała, widząc dziewczynę.
- Więc pójdę po Draco - rzuciła, a następnie skierowała się na górę. Otwierając kolejne drzwi w końcu natrafiła na ten pokój.
Jej ukochany tak słodko spał, że nie miała serca go budzić. Machnęła ręką, a wszystkie ich rzeczy powędrowały na swoje miejsce. Zerkając jeszcze raz na blondyna, uśmiechnęła się, a następnie wyszła, zamykając za sobą cicho drzwi.
- Śpi. Zjemy więc bez niego. Czemu są tu tylko dwa nakrycia? - spytała, patrząc na długi stół.
- Dla Pani i Pana - odparła Ester.
- A wy gdzie jecie?
- W kuchni oczywiście - odpowiedziała trochę chamsko, czym Ślizgonka nawet się nie przejęła.
- Więc zjem z wami - odparła, a następnie weszła do kuchni i usiadła na jednym z wolnych miejsc.
- Ale...
- Tak? Nie mogę zjeść z wami? - spytała, patrząc na nią uważnie.
- Zapraszamy - odparł Tyler, kładąc przed nią zastawę.
- Dziękuję i smacznego - powiedziała, zabierając się za apetycznie wyglądające potrawy.