sobota, 11 kwietnia 2015

Rozdział 30.


Lily'an Malfoy nie mogła zasnąć tej nocy. Kręciła się z boku na bok, jednak sen nie chciał przyjść jak na złość. Może stał w korku potoku jej myśli, które kłębiły się w głowie. Nawet spokojny oddech swojego młodego męża, nie pomagał. Nie mogła zasnąć, ponieważ co chwila nachodziły ją różne sceny i myśli, których wstydziła się sama przed sobą. W jej głowie bowiem pojawiała się jeszcze jedna postać, której być w niej nie powinno.
Z cichym westchnieniem, by nie obudzić śpiącego obok niej mężczyzny, zeszła z łóżka, po czym zarzucając na ramiona długi sweter koloru słomy, wyszła z pokoju. Nogi same zaś poniosły ją na zewnątrz, na huśtawkę, która jakby to właśnie na nią czekała.
Było już gdzieś koło czwartej nad ranem. Noc nie była chłodna, a wręcz przeciwnie; ciepła i spokojna. Dokładne przeciwieństwo wnętrza dziewczyny, słuchającej delikatnego powiewu wiatru, który poruszał roślinami oraz zielonymi listkami, wiszącymi swobodnie na drzewach. Fiołkowooka pragnęła w tej oto chwili wyciszyć się jak natura, jednak nie mogła. Z rezygnacją usiadła na huśtawce, kryjąc twarz w swoich dłoniach.
Dlaczego tyle myślała o Voldemorcie? O ich bliskości, uśmiechu mężczyzny, którego twarz wyrażała wieczny grymas. Ona jednak widziała jego prawdziwy uśmiech, który był najpiękniejszy na świecie. Tylko ona go ujrzała i czuła to, bo pewności nie mogła mieć żadnej. Jego osobowość przyciągała ją jak magnes. Czuła się niczym ćma, którą wabił do siebie blaskiem swojej charyzmy oraz ciepłem mocy. Czuła, że zawsze mogłaby rozpoznać tą osobę w tłumie. Nawet wtedy, gdy byłaby przebrana. Czerwone oczy hipnotyzowały swoją barwą i wyjątkowością. Nikt bowiem takich nie miał i posiadać nigdy nie będzie. Skóra mężczyzny nie była szorstka jak papier, lecz delikatna i aksamitna. Za każdym razem czarnoksiężnik całkowicie przyciągał jej uwagę. Gdy miała iść na szkolenia już nie mogła doczekać się, kiedy go zobaczy. Choć z drugiej strony miała Draco i to wszystko było złe. Dlatego tak bardzo nie dawała jej spokoju owa sprawa. Do tego wszystkiego, jedna wizja bardzo za nią chodziła. Od rytuału, gdy byli bliżej siebie, Ślizgonka zaczęła w pewien sposób łaknąć owej bliskości. Pragnęła, by te kształtne wargi spoczęły w końcu na jej ustach. Wyobrażając sobie scenę, jak Tom zatrzymuje ją w dość ciasnym wyjściu z pomieszczenia, szepcze zmysłowo na ucho, że wie o jej sekrecie oraz wszelakich myślach związanych z nim, zrobiło jej się gorąco. Oczami wyobraźni widziała, jak zbliża swoje usta do ust mężczyzny i z triumfalnym uśmiechem, dotykając jego warg, szepcze; - Kłamiesz - po czym odchodzi od mężczyzny. Ten jednak nie pozwala jej na to. Chwyta ją za dłoń, przyciągając do siebie mocno, a następnie brutalnie wpija się w jej usta.
Nie mogąc znieść tej myśli, ukryła twarz w dłoniach. Dlaczego nachodziły ją takie wizje? Przecież miała męża, którego kochała. Draco był marzeniem każdej kobiety. Delikatny, czuły, przystojny, kochany, choć uparty jak jego żona. Mimo tego wszystkiego, to przy obecności Czarnego Pana robiło jej się gorąco, jej serce zaczynało bić jak szalone oraz co chwilę zerkała na mężczyznę ukradkiem, który również cały czas na nią patrzył. Gdy ich wzrok jednak się spotykał, szybko odwracali głowy w innym kierunku, nie chcąc zdradzić się na wzajemnym obserwowaniu. Na widok swojego męża, nie potrafiła się nie uśmiechnąć. Jego ramiona zawsze stały dla niej otworem i wiedziała, że jest w nich bezpieczna. W Voldemorta zaś, czuła, że zostały stworzone specjalnie dla niej. Nawet w obecności najgroźniejszego czarnoksiężnika na świecie, czuła wielką swobodę i odprężenie. Chciała, by na nią patrzył, by po prostu był. Gdy go nie widywała, było trochę łatwiej, a stosunki między nią i Draco trochę się ocieplały. Bo po szkoleniach, myślała praktycznie tylko o czarnoksiężniku, będąc czasami trochę za szorstka dla blondyna.
"Muszę przestać. Kocham Draco i to on jest moim mężem. Między mną, a Tomem nigdy nic nie będzie i być nie może" pomyślała. Nie wiedziała jednak, że w czasie jej myśli, to wszystko śni się mężczyźnie, o którym właśnie tyle rozmyślała.

Tom Marvolo Riddle siedząc przy biurku, poczuł, że ogarnia go zmęczenie. Wszystkie leżące przed nim sprawozdania już dawno byłyby przejrzane, gdyby nie pewna czarnowłosa Ślizgonka, o której cały czas myślał. To doprowadzało go do wściekłości, lecz dziewczyna nie znikała z jego głowy. Zamknął oczy, masując skronie i wtedy zmorzył go sen. Często pojawiała się w jego snach. W tym również także zawitała.
Czuł, że go kocha, wiedział o tym. Nie mogąc się powstrzymać, powiedział, że wie o jej sekrecie.
- Kłamiesz - rzuciła, muskając jego wargi, swoimi. Nie mogąc dłużej opanować pożądania, pocałował namiętnie fiołkowooką. Ta jednak oderwała się od niego, chwytając łapczywie powietrze.
- Muszę przestać. Kocham Draco i to on jest moim mężem. Między tobą, a mną nigdy nic nie będzie i być nie może - powiedziała, a następnie wybiegła z pomieszczenia. W tym samym czasie czarnoksiężnik obudził się, jakby chcąc złapać dziewczynę.
- Kocham Draco. Między mną, a tobą nigdy nic nie będzie i być nie może - rzucił, pamiętając ostatnie słowa. Wiedział, że to nie był tylko zwykły sen i dlatego nie da się więcej manipulować tej, która sama nie wiedziała tak naprawdę czego chce. A raczej kogo..

Nie mogąc siedzieć dłużej na huśtawce, postanowiła po prostu się przejść. Niebo powoli rozjaśniał blask wschodzącego słońca. Łapiąc jabłko z misy stojącej na stoliku, ruszyła do stajni. Weszła po cichu, na wypadek, gdyby konie spały. Te jednak właśnie wstawały, a Karino stał dumny, jakby czekając właśnie na nią.
- Witaj koniku - powiedziała z uśmiechem, gładząc czule pysk zwierzęcia, który lgnął do jej dłoni.
- Widzę, że nie tylko ja się stęskniłam - zaśmiała się, a w oczach stanęły jej łzy.
- Wybieramy się na przejażdżkę ? - zapytała, gdy zwierzcie zarżało wesoło. - No to jedziemy rzuciła, a następnie złapała za wiszące siodło.
Kochała jeździć konno i poprawiało jej to humor. Nic bowiem wtedy się nie liczyło, prócz szalonej jazdy, gdzie wiatr psotnie rozwiewał jej włosy. Rzeczywiście, w blasku coraz większego słońca, były widoczne usychające liście, oraz marnie opadające kiście. Wiele z nich leżało niestety zgniłe na ziemi.
Lily zatrzymała konia, a następnie podeszła do rośliny. Jeden z liści złapała w dłonie, które złożyła jak do modlitwy, a następnie zamknęła oczy, starając się uleczyć pędy oraz tchnąć w nie nowe życie. Poczuła nagły skok magii, który rozwiał jej włosy, a pędy zadygotały, po czym zaczęły zmieniać swój kolor na piękną, żywą zieleń. Nie przestała, do czasu, gdy nie była pewną, że zadziałało.
- Udało się - zawołała szczęśliwa do Karino, czując jak radość rozlewa się w jej sercu. Mimo, że wyczerpała bardzo dużo magii, była zadowolona, że jej się powiodło. Zmęczona wsiadła na konia, a następnie przejechała się po winnicy, chcąc sprawdzić czy wszystko zostało uleczone. Nie doszukując się żadnej skazy, wróciła do domu, uprzednio odprowadzając rumaka do stajni, po czym udała się do sypialni, gdzie od razu zasnęła bez żadnych problemów.

- Panie! - zawołał Franco, wbiegając jak burza do hacjendy.
- Co się stało? Zapytał chłopak, wstając od stołu. Wszyscy jedli właśnie śniadanie. Brakowało jedynie mężczyzny, który właśnie się pojawił oraz Pani domu, która jeszcze spała.
- Gdzie pani? Mam wspaniałą nowinę - powiedział, a energia widocznie go roznosiła.
- Co się stało ? - spytała Lily, stając w wejściu.
- Winnica! Pędy cudem wyzdrowiały! - powiedział, a następnie bezceremonialnie przytulił dziewczynę.
- To cudownie - odpowiedziała, również obejmując mężczyznę. Reszta rodziny również rzuciła się sobie w objęcia, a Ester korzystając z nadarzającej okazji, przytuliła Draco.
- To naprawdę cud. Ta zaraza była bardzo złośliwa i nim zdążyliśmy ją dostrzec, zaraziła wszystkie grona. Bałem się, że wszystko przepadnie. Winogrona uschłe od choroby, musiałyby zostać usunięte. Trzeba byłoby sadzić nowe pędy naszej odmiany, a ich wzrost dłużyłby się latami.
- Już spokojnie kochanie. Wszystko jak widać układa się dobrze, gdy tylko państwo przyjeżdża - powiedziała Delfina, przytulając swojego małżonka, a następnie poprowadziła go w stronę stołu.
- Wybaczycie mi, że nie wyglądam? Ale nie zdążyłam się nawet dobrze obudzić, gdy dobiegł mnie hałas z dołu - rzuciła na swoje usprawiedliwienie Ślizgonka, ubrana w czarne, materiałowe spodenki oraz białą koszulkę na ramiączkach, ukazującą trochę jej dekoltu. Włosy miała związane w niedbałego koka z którego wymknęło się trochę włosów.
- Wybacz pani, że ściągnąłem cię z łóżka swoim krzykiem. Myślałaś pewnie, że coś się wydarzyło.
- Nic się nie stało. Cieszyłeś się, a to nic złego. Poza tym już późna godzina, ile można spać - odparła fiołkowooka, posyłając uśmiech w stronę starszego mężczyzny.
- Dla mnie zawsze wyglądasz pięknie. I tak będę cię kochał - dodał od siebie blondyn.
- Nawet za sześćdziesiąt lat? Jak będę stara, brzydka i pomarszczona?
- Tak, nawet wtedy skarbie - odpowiedział zapytany.
- Kocham Cię - rzekła, a następnie coś poczuła.
- Miałam ci coś pokazać. Niedługo wrócimy - rzuciła, łapiąc swojego męża za rękę, po czym szybko ogarnęli się w pokoju, ubrali swoje czarne szaty, by po chwili teleportować się bezgłośnie.
W wielkiej sali tronowej do której weszli, znajdowali się chyba wszyscy poplecznicy Czarnego Pana.
- Co się dzieje? - zapytał stalowooki swojego ojca, którego odnaleźli na samym początku.
Nim jednak dostał odpowiedź, wszyscy ujrzeli swojego pana.
- Wezwałem was tu, ponieważ chcę wam kogoś przedstawić. To Lady Mort, moja wybranka i wasza nowa Pani Śmierci - powiedział  Voldemort, a z mroku wyłoniła się dziewczyna, o niebieskich oczach, czarnych, puszystych włosach, sięgających do pośladków, które w tej chwili były związane w wysoką kitkę. Była ubrana w uwydatniającą jej biust, opiętą, grafitową koszulkę do pępka oraz krótką spódniczkę do kompletu. Na nogach miała zaś długie, przed kolano, buty na wysokiej szpilce. Ciemny makijaż dodawał jej upiornego wyglądu, choć mimo to była bardzo ładna. Widać było jednak od razu po jakiej stronie się znajduje. To zło i przebiegłość w jej wnętrzu było widoczne również w jakimś stopniu i na zewnątrz.
Lily patrząc na nią, musiała przyznać, że nieznajoma tak naprawdę jest o wiele ładniejsza od niej. Jej uśmiech również do niej pasował, choć dla niej wyglądał cholernie sztucznie. Ta dziewczyna znała swoją wartość i wiedziała, że jest śliczna. Widziała przecież jak każdy patrzy na nią i jej ciało pożądliwym wzrokiem. Mimo, że szczerze powiedziawszy Ślizgonce przypominała dziwkę...
Lady Mort podeszła do ich pana i pocałowała go namiętnie.
"Zaraz się porzygam" pomyślała fiołkowooka, patrząc na rozgrywającą się przed nią scenę. Widziała jak jej Mistrz patrzy na nią perfidnym wzrokiem. Jakby ta cała scenka była odegrana specjalnie dla niej.
Ona stała jednak niewzruszona, choć serce dziwnie ściskało jej się z boleści. Nie wybiegła jednak nigdzie, nie spuściła nawet wzroku. Stała dumna i twarda, niczym głaz.
- Macie szanować ją, bowiem ja tak chce. Przy okazji przedstawiania, chciałbym również, byście poznali tożsamość mojej prawej i lewej ręki. Oto Lily'an Lestrange oraz Draco Malfoy. Zapraszam was na lewo. Musicie pokazać się naszej rodzinie - rzucił czerwonooki z kpiącym uśmiechem. Para posłusznie posłuchała swojego pana, po czym po uklęknięciu przed nim z niebywałą gracją, stanęli po wyznaczonej stronie.
- Zdejmijcie swoje srebrne maski - polecił mężczyzna, a Ślizgoni bez sprzeciwu wykonali polecenie.
Lily odsłaniając twarz, poczuła, jak jej skrępowane, czarne włosy rozlewają się po jej barkach. Odrzuciła je na plecy i stanęła dumnie przed całą populacją Śmierciożerców. Przez salę momentalnie przeszedł cichy odgłos zachwytu, choć dziewczyna nie wiedziała dlaczego. Przecież Pani Śmierci, która w tej chwili sztyletowała ją wzrokiem, była o wiele ładniejsza od niej.
- Cisza - warknął Mroczny Pan, sam jednak na nią zerkając. - Jak mówi tytuł, moja prawa i lewa ręka są od was wyżej, nawet od Wewnętrznego Kręgu, którego zostają leaderami. Mogą dowodzić wami w jakiś akcjach i karać za niesubordynację, jednak nadal podlegają wyłącznie mi. To już chyba tyle nowości na dziś. Możecie się rozejść. Zostaniecie wezwani, gdy zajdzie taka potrzeba, a teraz żegnajcie - zakończył mocnym tonem Lord. - Wy jednak zostańcie - polecił ciszej, zatrzymując młode małżeństwo.
- Tak Mistrzu? - zapytał z szacunkiem Draco.
- Chciałbym wam przestawić ważną dla mnie osobę, Neferet. To jest zaś Lily i Draco.
- Draco, ty jesteś prawą ręką? - spytała dziewczyna, mierząc uważnie blondyna wzrokiem.
- Nie, moja żona - odpowiedział, uśmiechając się do swojej ukochanej.
- Żona? - zapytała zdziwiona, przenosząc wzrok na dziewczynę, po czym skrzywiła się nieznacznie.
- Tak. Mistrz zapomniał przedstawić mnie w pełni. Dziwnym trafem podał tylko moje panieńskie nazwisko.
- Rozumiem - odpowiedziała, przeciągając głoski oraz uśmiechając się fałszywie.
- Czy to wszystko, Mistrzu? - zapytała Ślizgonka z ironicznym uśmiechem.
- Tak. Widzimy się jutro na dalszym szkoleniu.
- Jutro? Przecież dostaliśmy więcej wolnego czasu na odpoczynek - zauważyła dziewczyna, której nie podobało się postanowienie jej pana.
- Zmieniłem zdanie jak widać. Możecie już odejść. I radzę się wam stawić.
- Oczywiście... - odezwał się Draco
- Mistrzu - dodała jego żona, która zaakcentowała owy tytuł, a następnie małżeństwo wróciło do siebie.